04. Zamknięcie



Wstałam powoli i zapukałam do drzwi.

Jared obserwował mnie uważnie. Obserwował każdy mój najdrobniejszy ruch. Obserwował moją twarz, gdy drzwi, pomimo przeciągania przez czytnik karty, po drugiej stronie wciąż się nie otwierały. Przypominał trochę zaczajonego wilka, który czeka na odpowiedni moment, aby napaść swoją ofiarę.

Poczułam, jak w jednej chwili robi mi się strasznie gorąco i duszno. Z trudem powstrzymałam się od wzięcia głębokiego oddechu.

Odwaga. 

Piękne słowo, którym zawsze określali mnie ludzie, gdy dowiadywali się, że rozmawiam ze skazańcami w małym pomieszczeniu, tylko we cztery oczy. Ale ja tak naprawdę nigdy nie bałam się tych spotkań. Nie widziałam w nich nic odważnego. Gdyby któryś ze skazanych zrobiłby gwałtowny ruch, natychmiast do środka wpadliby strażnicy. Nie byli ze mną w pokoju, ale czatowali pod drzwiami. Miałam świadomość ich obecności, tego, że mnie pilnują. Robiłam to nie dlatego że byłam odważna. Dlatego że czułam się, choć zabrzmi to pewnie absurdalnie, bezpieczna.

Jared wstał powoli z krzesła. Miał utkwiony we mnie wzrok, prawie w ogóle nie mrugał. Lewą rękę zaciskał i prostował co kilka sekund. Zza drzwi dobiegły mnie przytłumione głosy. Ale właściwie ich nie słyszałam. Musiałam zapanować nad moim bijącym w piersi sercem, które tłukło się tak mocno, jakby miało zaraz wyrwać się z mojego ciała. Było tak głośne, że bałam się iż Jared je usłyszy.

Zaczął się do mnie zbliżać. Miał nieodgadniony wyraz twarzy, co niepokoiło mnie bardziej niż gdybym mogła rozpracować, co chce teraz zrobić. Jak chce się zachować.

Moje nogi zaczęły się cofać niż zdążyłam nad tym w ogóle pomyśleć. Zrobiłam zaledwie kilka kroków, gdy moje plecy dotknęły zimnej ściany. Uzmysłowienie sobie, że jestem teraz sama, zdana na siebie, bez żadnej pomocy, wstrząsnęło mną do głębi. Ale jeszcze bardziej straszne było to, gdy Jared zbliżył się na tyle blisko, że prawie stykaliśmy się nosami, a swoje ręce założył po obu stronach mojej głowy.

Zamarłam.

Przestały nawet drżeć mi palce. Nie mogłam poruszyć się choćby o milimetr i z trudem zmuszałam się żeby oddychać.

- Ulisse - szepnął cicho, jakby chciał spróbować czy moje imię będzie brzmiało inaczej, teraz, gdy nie dzieli nas długi, drewniany stół.

Oddychaj.

Oddychaj.

- Zastanów się dobrze zanim zrobisz cokolwiek. Strażnicy zaraz się tu dostaną. Nie chcesz znowu trafić do izolatki - z moich warg wydobył się szept, ponieważ choć bardzo tego chciałam, nie byłam w stanie mówić normalnym głosem.

Był blisko, zbyt blisko.

- Wiem. Nie musisz się bać. Nie skrzywdziłbym cię. Nigdy - odparł cicho.

Przybliżył się jeszcze bardziej. Teraz jego ciało napierało na moje.

Chciałam krzyczeć. Ale krzyk nie był dobrym pomysłem. Musiałam zachować spokój.

Oddychaj.

Oddychaj.

Jared zanurzył prawą dłoń w moich włosach, a potem zamknął oczy i oparł swoje czoło o moje. Czułam jego ciepły oddech na swojej twarzy, palce w moich włosach. Bałam się i drżałam lekko, ale nie zamknęłam oczu. Nie mógł pomyśleć, pod żadnym pozorem, że mi się to podoba.

Otworzył oczy niespodziewanie. Nie byłam gotowa na ten pełen bólu wzrok, który pochłonął mnie całą.

Nie wiem ile czasu minęło zanim strażnicy w końcu dostali się do środka.

Może to była minuta.

Może dziesięć.

Ale w końcu wpadli do środka i siłą oderwali go ode mnie, a on nie stawiał oporu. Wciąż tylko wpatrywał się we mnie swoim wzrokiem.

- Czy on coś ci zrobił? - zapytał mnie zaniepokojony strażnik, gdy wciąż stałam przylepiona do szafy. Jared leżał na ziemi, skuty kajdankami. Jęczał cicho z bólu.

- Nie. Wszystko ze mną w porządku. Zabierzcie go - odparłam w końcu.

Utrzymywałam pozory spokoju dopóki nie wyprowadzili go z pokoju. Dopiero wtedy zginęłam się w pół.

Wciąż czułam zapach żelaznych krat, jego zapach.

Było mi tak strasznie duszno.

Powietrza.

Powietrza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy

^