[16] Blask Gwiazd



Fandom: Harry Potter
Pairing/postacie: Frank Longbottom i Alicja Maryland
Rodzaj: miniaturka, one-shot


~
Dobry człowiek jest jak małe światełko. Wędruje poprzez mroki naszego świata i na swojej drodze zapala zgaszone gwiazdy. 
Phil Bosmans


Śmierć Emmy była dla Howarda wielkim ciosem. To właśnie dlatego podjął decyzję, aby przeprowadzić się wraz z pięcioletnią Alicją do małego miasteczka położonego na terenie północnej Anglii. Mieszkała tam kuzynka Emmy, która po jej śmierci obiecała, że będzie zajmować się Alicją, gdy Howard będzie wykonywał misje dla Ministerstwa Magii.

Pierwsze miesiące były najtrudniejsze. Mała płakała, wołając, że chce do mamy. To było w tym wszystkim najgorsze. Jak wytłumaczyć małemu dziecku, że mamy już nie ma? Że już nigdy więcej nie weźmie jej na ręce? Nigdy więcej jej nie pocałuje, gdy upadnie i zrobi sobie siniaka? Nie przeczyta ulubionej bajki o Czarodzieju Króliczku?

Wtedy wpadł na pomysł, aby użyć różdżki. Zaczął wystrzeliwać z niej różnokolorowe iskierki. Sprawiał, że latały po całym pokoju, łącząc się w kwiatki i wesołe buźki. Alicja była tak podekscytowana tym widokiem, że mocno wyciągała przed siebie rączkę, chcąc złapać jedną z pomarańczowych iskierek.

To właśnie wtedy, patrząc na śmiejącą się Alicję, uśmiechnął się po raz pierwszy od śmierci Emmy.

Zbliżał się powoli wieczór. W salonie czuć było zapach kolacji, którą Howard przygotowywał w kuchni. Zawsze zostawiał drzwi otwarte, dzięki czemu bez problemu mógł tylko odwrócić głowę i zorientować się, czy Alicja nadal grzecznie bawi się swoim misiem.

Miał już podawać do stołu, kiedy po domu potoczył się dźwięk pukania do drzwi. Howard zmarszczył brwi. Nie spodziewał się tego wieczoru nikogo. Oczywiście mogła być to Sylvia, kuzynka Emmy, ale przecież rozmawiali dzień wcześniej i Howard mówił jej, że cały następny tydzień urlopu ma zamiar poświęcić Alicji.

- Kochanie, weź misia i idź na górę, dobrze? Zaraz przyjdę i zjemy kolację, a potem się pobawimy, tak jak ci obiecałem - poprosił Howard. Alicja przycisnęła misia do piersi i bez większego sprzeciwu ruszyła po schodkach na górę. Kiedy zniknęła mu z oczu, Howard wyjął z kieszeni różdżkę.

Alicja chciała o coś zapytać, ale widząc świecącą różdżkę w ręku swojego ojca, schowała się za ścianą i lekko wychyliła głowę. Uwielbiała, gdy tato bawił się nią, pokazując jej różne sztuczki. Obiecał jej nawet, że gdy tylko będzie miała jedenaście lat, dostanie własną różdżkę. Ale zanim to nastąpi, miało minąć jeszcze trochę czasu, a Alicja bardzo chciała zobaczyć jak tato znowu wyczarowuje za jej pomocą te przepiękne kolorowe iskierki.

Howard otworzył powoli drzwi. Palce miał zaciśnięte mocno na różdżce. Lata pracy jako auror w Ministerstwie Magii sprawiły swoje. Poza tym od jakiegoś czasu w czarodziejskim społeczeństwie krążyły plotki o czarnoksiężniku mordującym mugoli i ich sympatyków. Nikt tak naprawdę nie wiedział kim jest, choć krążyły plotki jakoby kazał mianować się Lordem, ale większość zapewne nawet w niego nie wierzyła. Howard Maryland był innego zdania. W przeciągu ostatnich dwóch lat na jego biurko trafiło około trzydziestu nierozwikłanych spraw, pozornie nie mających nic ze sobą wspólnego. Tylko że większość z nich dotyczyła brutalnych tortur i śmierci mugoli, a także kilku czarodziei, którzy znani byli ze swojej sympatii do istot poza magicznych. Oczywiście, mógł to być tylko przypadek... Ale Howard Maryland nie wierzył w przypadki.

Po otworzeniu drzwi, chwilę zajęło mu nim jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności panującej na zewnątrz. Wyglądało jednak na to, że nikt nie pukał, więc Howard z ulgą zamknął drzwi, a potem ruszył powoli do pokoju Alicji, która zdążyła chwilę wcześniej szybko wskoczyć na swoje łóżko.

 - Wciąż jesteś głodna, mała? - zapytał z uśmiechem. Alicja kiwnęła gwałtownie głową, przez co jej włosy wydostały się ze starannie zrobionego kucyka.. Jak strzała wyskoczyła z łóżka i pogalopowała na dół a zaraz za nią Howard z szerokim uśmiechem na ustach.

* * *

- Nie denerwuj się, Alicjo. Jestem pewien, że się dostałaś - powiedział Howard spoglądając na swoją córkę z dumnym uśmiechem. Prawie trzydzieści lat temu, on również zdenerwowany chodził po całym domu, niemalże pewny, że oblał egzaminy końcowe, decydujące o jego karierze aurorskiej.

- A co jeśli nie? Zrobiłam głupotę na tym teście, zamiast użyć oszałamiacza na jednego z tych, którzy na mnie wyskoczyli, oblałam go wodą... Tato oblałam go wodą! - mruknęła z paniką.

- Daj spokój, przecież cię nie obleją przez taką głupotę. Poza tym... No, to było bardzo pomysłowe - odparł prawie krztusząc się ze śmiechu.

- Dzięki, tato - mruknęła ze złością Alicja nakładając na stopy czarne pantofelki. Howard podszedł powoli do niej i przytulił ją mocno do siebie.

- Alastor mówił, że poszło ci naprawdę świetnie, a jeśli on tak mówi, to jest to prawda. I uprzedzając twoją kolejną odpowiedź, na pewno nie kłamał. Moody nie jest typem osoby, która kłamie, nawet dla swojego przyjaciela - zapewnił całując ją w czoło. - No a teraz uszy do góry i nie męcz wreszcie starego człowieka! - rzucił ze śmiechem. Alicja poklepała Howarda po plecach.

- Dobra, dobra, już idę. Jak tylko wyjdę z Ministerstwa, wyślę ci patronusa. Cześć, tatku - powiedziała wkładając kurtkę, a potem wzięła głęboki wdech i teleportowała się tuż przed czerwoną budką.

Trasa przez całe atrium aż do wind była istną męką. Każdy gdzieś się spieszył, nie zwracając uwagi na osoby tuż obok. Poza tym chyba każdy był wyższy od niej o głowę, przez co czuła się jak krasnoludek. Na widok windy, tak się ucieszyła, że rzuciła się w jej stronę biegiem. Co oczywiście skończyło się niezbyt dobrze, ponieważ poślizgnęła się tuż przed wejściem

- Wszystko w porządku? - usłyszała po chwili głos Kingsleya, który pomógł jej wstać. Bardzo starał się nie śmiać, udając, że zebrało mu się na kaszel, ale widząc wzrok Alicji, nie mógł się powstrzymać.

- Skończyłeś już? - zapytała chwilę później patrząc na niego morderczym wzrokiem. Shacklebolt poklepał ją po plecach.

- Wybacz mi. Nic nie poradzę na to, że wyglądałaś przekomicznie upadając tuż przed drzwiami windy, do której galopowałaś jak szalona - powiedział z rozbawieniem. - Tutaj wysiadam, pozdrów ode mnie ojca i wiedz, że trzymam za ciebie kciuki!- rzucił Kingsley. Alicja pomachała mu ręką na pożegnanie. Na szczęście cały ten upadek i spotkanie znajomej twarzy sprawiło, że całkowicie się wyluzowała. Zanim wyszła z windy wzięła jeszcze parę głębokich wdechów i ruszyła przez korytarz, który się przed nią rozciągał. Na samym jego końcu znajdowały się trzy pary drzwi. Poddenerwowani mężczyźni i kobiety, siedzieli na ławkach ściskając nerwowo palce, patrząc się beznamiętnym wzrokiem przed siebie lub chodząc od jednej ściany do drugiej.

Na całe szczęście, zanim cała ta nerwowa atmosfera udzieliła się Alicji, zostało wywołane jej nazwisko. Szybko ruszyła w stronę wielkich mahoniowych drzwi z przyczepioną plakietką, na której rażącą czerwienią została wygenerowana liczba dwa. Alicja zapukała do drzwi i słysząc pogodne "proszę" weszła do środka. Powtarzając sobie, że wszystko będzie dobrze, ruszyła w stronę mężczyzny, który miał przekazać jej wyniki egzaminów.

- Cześć, jestem Frank Longbottom - powiedział wyciągając rękę w jej stronę. Przez kilka ostatnich tygodni Alicja bała się, że trafi na jakiegoś starego faceta, który będzie zrzędził i trzymał ją w niepewności aż z nerwów obgryzie wszystkie paznokcie (ojciec śmiał się z niej chyba przez godzinę, gdy mu o tym powiedziała). Frank Longbottom całkowicie jednak wybiegał od tych wyobrażeń. Był wysoki, miał czarne krótkie włosy, błękitne oczy i małą bliznę na podbródku. Sprawiał wrażenie człowieka bardzo pogodnego i wesołego, co Alicja zarejestrowała z ulgą i szczerze ucieszyła się, że nie miała przed sobą tego zrzędy, który straszył ją po nocach.

- Alicja Maryland - odparł ściągając z prawej ręki rękawiczkę. Frank kiwnął głową i gestem wskazał jej miejsce przed swoim biurkiem. Alicja usiadła na obite czarną skórą krzesło i wbiła oczekujące spojrzenie we Franka.

Longbottom przez chwilę przeglądał białą teczkę ze starannie napisanym jej imieniem i nazwiskiem. Trwało to jednak trochę długo, więc kiedy w końcu na nią spojrzał i posłał jej uważne spojrzenie, autentycznie się przestraszyła. Czarne myśli znów powróciły jej do głowy. Frank chyba jednak zauważył, że wyraz jej twarzy nagle się zmienił, bo wykonał uspokajający ruch głową w jej stronę.

- Przepraszam, naprawdę, przepraszam. Chyba się zamyśliłem... Zdałaś egzamin. Tutaj masz kopię swoich wyników i poszczególnych ocen. W poniedziałek o godzinie ósmej powinnaś się zjawić w Siedzibie Aurorów, tam dowiesz się jaki dostałaś przydział - powiedział. Alicja z trudem powstrzymała się, aby nie ryknąć ze szczęścia. Zamiast tego posłała Frankowi najpiękniejszy uśmiech, jaki posiadała w zanadrzu, za to, że przekazał jej tak cudowne wieści i niemalże tanecznym krokiem powoli ruszyła w stronę wyjścia.

Była w połowie korytarza, kiedy usłyszała jak ktoś krzyczy jej imię. Odwróciła głowę i ujrzała Franka Longbottoma, który zatrzymał się przed nią i podrapał się po głowie.

- Ja... Hm, to nie moja sprawa, ale... Chodziłaś do Hogwartu, prawda? Hufflepuff? - zapytał Frank patrząc na nią z delikatnym uśmiechem. Alicja pokiwała z zaskoczeniem głową.

- Jeszcze raz przepraszam, nie powinienem pytać... Tylko, że gdy cię zobaczyłem, wydawało mi się, że skądś cię kojarzę i teraz już wiem skąd. Dwa lata temu mój kolega Derek usilnie starał się z tobą umówić i, no cóż, nie skończyło się to dla niego zbyt dobrze - powiedział na wydechu.

- Och - tylko tyle była w stanie z siebie wydusić. Rzeczywiście pamiętała Dereka. Chodził za nią i próbował zabrać ją na spacer po błoniach, ale w tamtym czasie była w lekkiej rozsypce. Jej ojciec trafił do Św. Munga i z nerwów zawaliła wszystkie sprawdziany. Oczywiście Howard dwa tygodnie później wrócił już do domu cały i zdrowy, ale Alicja zrobiła sobie tyle zaległości, że ostatnią rzeczą jakiej chciała było wyjście na spacer. W słowniku Dereka nie było chyba jednak słowa "nie", bo ciągle za nią chodził aż w końcu pewnego słonecznego dnia, rzuciła na niego tarantateglę. Więcej już nie próbował jej zaprosić. Nigdzie.

Frank zaśmiał się widząc jej minę.

- Alicjo?

- Tak?

- Przypuśćmy, że gdyby ktoś chciał zabrać cię kiedyś na filiżankę kawy po pracy... Nie zrobiłabyś tej osobie krzywdy, prawda? - zapytał z wesołym uśmiechem. Maryland parsknęła śmiechem.

- To zależy kim ten ktoś będzie.

* * *

Marlena i Emmeline czekały na nią przed Ministerstwem Magii. Za każdym razem odwracały głowę, gdy tylko ktoś opuszczał Ministerstwo. Były tak zdenerwowane, że gdy tylko zauważyły jakąś kobietę o brązowych do ramion falowanych włosach, rzuciły się w jej stronę niczym stado galopujących hipogryfów. Kobieta ta nie była jednak Alicją Maryland. Na szczęście zaśmiała się tylko widząc miny dziewczyn i z wesołym uśmiechem na ustach teleportowała się do domu. Dziewczyny od tamtej pory postanowiły być bardziej uważne. Tak uważne, że przegapiły nadejście samej Alicji. Zorientowały się dopiero po dwóch minutach, kiedy wyczerpał im się zapas słów, którymi mogłyby obrzucić zaparkowaną różową miotłę.

- Maryland! - ryknęły jednocześnie rzucając się na nią i krzycząc wniebogłosy.

- Hej, przecież nawet nie wiecie, czy zdałam!

- A co to za różnica - odparła ze śmiechem Marlene przytulając Alicję z całej siły.

- A tak na serio, to przecież nie ma możliwości, abyś oblała... Prawda? - powiedziała Emmeline przegryzając wargę. Alicja wywróciła oczami.

- Na wasze szczęście zdałam - odparła. Emmeline i Marlene wzniosły w odpowiedzi kilka bojowych ryków i z zadowoleniem zabrały Alicję do Lodziarni Floriana Fortescue'a, który podczas zimy sprzedawał przepyszne ciasta orzechowe i ciepłe lody.

Spędziły trzy godziny pijąc kawę i objadając się słodkościami. Alicja nie miała wyboru; musiała dokładnie streścić dziewczynom każdy najdrobniejszy szczegół. Słysząc o rozmowie z Frankiem, zaświeciły im się oczy, ale Alicja od razu wybiła im z głowy obraz jej i przystojnego Franka mieszkających w chatce na samotnej wyspie z gromadką dzieciaków.

- Ile płacimy? - zapytała Marlene, gdy szykowały się do wyjścia, wyciągając swoją portmonetkę. We trzy uznały, że muszą iść na spacer żeby zrzucić trochę tych kalorii, których się najadły. Florian Fortescue pokręcił głową.

- Trzy piękne uśmiechy zdecydowanie wystarczą - odpowiedział mężczyzna ze śmiechem.

- Trzy piękne uśmiechy dostaniesz, a jakże, ale kasa musi się zgadzać, prawda? - zapytała dając Florianowi wysoki napiwek. A widząc jego zaskoczone spojrzenie dodała: - To za te ciasto, nawet moja mama nie robi tak dobrych, a wierz mi, że jest niesamowitą kucharką - powiedziała machając Florianowi ręką na pożegnanie.

- Taki wysoki napiwek? Czy tobie aby przypadkiem nie podoba się Florian, Mar? - zapytała z szerokim uśmiechem Alicja.

- A wiesz, że chciałabym? Byłby tysiąc razy lepszy niż Fabian - odparła wzdychając i ignorując pytające spojrzenie dziewczyn, pociągnęła je w stronę Dziurawego Kotła.

* * *

Howard robił sobie właśnie swoją ulubioną malinową herbatę, kiedy do kuchni wleciał wielki srebrzysty orzeł i głosem jego ukochanej córki ryknął ZDAŁAM, sprawiając, że prawie dostał zawału. Oczywiście nie omieszkał jej tego wyrzucić przy wieczornej kolacji, którą przygotował. Alicja jednak uciszyła staruszka całusem w policzek, więc zamilkł i poprosił ją, aby opowiedziała mu jak było.

Słuchając jej, poczuł, jak bardzo tęskni za byciem Aurorem. Dwadzieścia lat służby nie można było od tak zapomnieć. Jednak nie żałował. Dzięki swojemu wypadkowi mógł spędzać jeszcze więcej czasu ze swoją córką. Był wdzięczny za każdą dodatkową chwilę.

Gdy myślał o dniu, w którym to się stało... Nie pamiętał za wiele. W jednej chwili stał z różdżką w ręku, a w następnej leżał na podłodze oszołomiony. Dopiero potem, gdy zauważył, że ucięło mu nogi aż do kolan, zaczął krzyczeć.

Obudził się kilka dni później w szpitalu. Spał kilkanaście godzin, ale mimo to wciąż czuł się senny. Musiał jednak zobaczyć się z Alicją. Miała wtedy dziesięć lat. Dwa starannie zrobione kucyki przez ciotkę Alicji całkowicie się zepsuły przez co na głowie jego córki panował straszliwy nieład. Ubrana w niebieską bluzkę i różowe spodenki, biegiem ruszyła w jego stronę i mocno go przytuliła, pociągając nosem.

- Alicja, skarbie... Nie płacz, ze mną wszystko w porządku... -  powiedział wycierając łzy, które spływały po jej policzkach. Alicja w odpowiedzi przytuliła go bardzo mocno.

- Tatko?

- Tak?

- Nie wrócisz już do tej pracy? Jeśli będzie trzeba to ja tam za ciebie pójdę, tylko ty nie idź, dobra? - szepnęła cichutkim głosem. A on w odpowiedzi uśmiechnął się ze łzami w oczach i kiwnął potakująco głową.

- Dobrze, malutka. Zostanę z tobą.

* * *

Pierwsze miesiące były ciężkie, ale wszystko jakoś się układało dzięki Frankowi, który szybko stał się jej przyjacielem. Zawsze służył radą, pocieszał ją, gdy coś jej nie wychodziło i rozbawiał ją do łez. Jednak zanim to nastąpiło Alicja musiała czekać dwa miesiące zanim zaprosił ją po raz pierwszy na kawę. W ten właśnie sposób jedna kawa szybko zamieniła się w drugą, druga w trzecią... Aż w końcu przestawili się na herbatę cytrynową.

Mieli właśnie przerwę obiadową a że oboje niemalże umierali z głodu, postanowili zjeść coś w pobliskiej mugolskiej knajpce. Zajęli stolik na samym końcu sali, zamówili dużą porcję jedzenia i zamarli w oczekiwaniu.

- Wiesz co, bardzo intryguje mnie twoja blizna brodzie. Wiąże się z nią jakaś głębsza historia? - zapytała przerywając cisze.

- Głębsza? - zastanowił się Frank drapiąc się po głowie. - Jeśli tak właśnie nazwiesz walnięcie się o kant... To w takim razie owszem - dodał ze śmiechem.

Pół godziny później, najedzeni i gotowi do pracy, wrócili do Ministerstwa. Alicja przez całą drogę powrotną była w trakcie opowiadania jednej z historyjek z Hogwartu, w której główną rolę grały Emmeline i Marlene. Dopiero kiedy skończyła, zauważyła, że Longbottom jest jakiś dziwnie milczący.

- Proszę, tylko nie mów, że tak bardzo cię zanudziłam! - rzuciła. Frank pokręcił głową.

- Nie, nie... Ja tylko się zastanawiałem... Masz na dzisiaj jakieś plany? - zapytał z dziwnym błyskiem w oku. Alicja kiwnęła głową.

- Obiecałam tacie, że zjem z nim kolację. Ostatnio zamówił z Esów i Floresów chyba ze trzy książki kucharskie i teraz będę jego królikiem doświadczalnym. Jeśli chcesz, możesz wpaść - powiedziała patrząc na niego z uśmiechem. Frank pokręcił głową.

- Może innym razem.

Alicja teleportowała się w jednej z ciemnych uliczek oddalonych kilkanaście metrów od ich domu, a potem szybko ruszyła w stronę domu. Miała po drodze kilka spraw do załatwienia i nie chciała żeby ojciec czekał na nią jeszcze dłużej.

- Tato, już jestem! - zawołała będąc już w środku zdejmując płaszcz. - Przepraszam, że nie jestem na czas, ale... - tutaj przerwała nagle, widząc ojca i Alastora Moody'ego, będących w trakcie rozmowy.

- To ja może nie będę wam przeszkadzać - zaczęła, ale Howard pokręcił przecząco głową.

- Nie będziesz nam przeszkadzać - zapewnił ją Howard. - Poza musimy z tobą porozmawiać o Zakonie.

- Nie rozumiem, jakim Zakonie? - zapytała marszcząc brwi

- Zakonie Feniksa.

* * *

- Myślałaś, że się nie dowiem?

Alicja uniosła do góry głowę słysząc głos Franka. Siedziała właśnie przy swoim biurku czytając jeden z raportów.

- Nie dowiesz czego? - zapytała niewinnym tonem. Longbottom pokręcił ze śmiechem głową.

- O twoich urodzinach, rzecz jasna. Na szczęście data twoich urodzin niezwykle wbiła mi się w pamięć... No i ten wielki prezent zapakowany w ozdobny papier i wielką czerwoną kokardę też mówi za siebie - powiedział. Alicja zaśmiała się.

- Tak, Marlene i Emmeline chyba w tym roku trochę poniosło - odparła wracając do raportu. Frank podszedł powoli do niej i wyjął jej z rąk pióro.

- Przyda ci się trochę przerwy, Alicjo. Siedzisz godzinami wypełniając raporty, wykonujesz swoje obowiązki aurora, a wieczorem zadania dla Zakonu Feniksa. Bierzesz zbyt dużo na siebie. Twój ojciec się o ciebie martwi - powiedział patrząc jej prosto w oczy. Alicja uniosła brwi.

- Mój ojciec cię na mnie nasłał?

- Nie musiał. Ja też się o ciebie martwię - powiedział Frank. Maryland westchnęła cicho.

- Dobrze, ja... No dobrze. Masz jakąś propozycje? - zapytała. - Tylko żadnych przyjęć. Nie znoszę ich.

- W porządku coś wymyślę. Wpadnę po ciebie o siedemnastej, zgoda?

- Zgoda - odparła.

Frank zjawił się w domu Marylandów dokładnie o wyznaczonej godzinie. Howard stojący w progu kuchni z aprobatą zauważył kwiaty, które ze sobą przyniósł.

- Punkt dla ciebie synu, to jej ulubione! - zawołał. Alicja zmroziła go wzrokiem i szybko wsadziła tulipany do wazonu.

- Tylko nie wracajcie zbyt szybko Frank, muszę od niej odpocząć - powiedział z udawanym westchnieniem Howard, na co oboje roześmiali się głośno.

- Skoro tak bardzo ci przeszkadzam, to już zmykam. Dobranoc, tatku! - zawołała w odpowiedzi Alicja. Ucałowała go jeszcze w czoło i razem z Frankiem wyszli na podwórko.

- To co teraz?

- Teraz się teleportujemy.

Jak powiedział Frank, tak zrobili. Kilka chwil później stali już w zupełnie innym miejscu - na jakiejś górce z której rozchodził się widok na całe miasto. Na trawie leżał już rozłożony koc i dwa pudełka. Frank gestem pokazał jej, aby usiadła wygodnie, a potem wręczył Alicji do ręki mniejszy pakunek.

W środku znajdował się naszyjnik z błękitnym medalikiem w kształcie orła.

Maryland uśmiechnęła się szeroko.

- Jest przepiękny. Dziękuje - powiedziała. Następnie Longbottom rozpakował drugi pakunek. W środku znajdowały się dwie duże czekoladowe babeczki posypane lukrem - dokładnie takie jak oboje lubili. Frank wyjął z kieszeni świeczkę z napisem "21" i wbił ją w babeczkę. Następnie zapalił ją różdżkę i spojrzał na Alicję.

- Pomyśl życzenie - powiedział biorąc ją do rąk. Alicja zaśmiała się, ale posłusznie zamknęła oczy i zdmuchnęła świeczkę.

- I co, chyba nie było tak strasznie, jak sądzisz? - zapytał. Alicja pokręciła głową.

- Masz rację. Nie było.

Nie obchodziła swoich urodzin od bardzo dawna. I to nie dlatego, że Howard był złym ojcem - wręcz przeciwnie, bardzo się starał. Organizował przyjęcia, kupował prezenty. Tylko, że nie mógł sprawić zapomniała o tym co się podczas nich stało. Howard nawet nie sądził, że tak jest i Alicja nie próbowała go wyprowadzić z błędu... Była wtedy tylko dzieckiem, podekscytowanym całym dniem. W końcu nie codziennie kończy się pięć lat. No i tatuś mówił, że bardzo dużo urosła! Ale potem... Weszła do pokoju mamy, chcąc poprosić ją, aby poczytała jej bajkę na dobranoc, bo wciąż nie przychodziła. Znalazła ją leżącą na podłodze. Bladą, z szeroko otwartymi oczami. Właściwie do tej pory nie wiedziała, co się tak naprawdę stało. Ale szczerze mówiąc... Nie chciała tego wiedzieć.

Frank przytulił ją mocno do siebie.

- W porządku? - zapytał cicho.

- Tak. Wiesz, ja po prostu... Chciałabym żeby zobaczyła kim się stałam, wiesz? Żeby była dumna. I po raz ostatni... Ten ostatni raz przeczytała mi bajkę na dobranoc - szepnęła wtulając się mocniej w ramię Franka.

Przez jakiś czas już się nie odzywali. Siedzieli tak wtuleni w siebie, czując, że tak powinno być zawsze.

- Frank?

- Tak?

- Wiesz czego sobie życzyłam? - zapytała spoglądając mu w oczy.

- Życzeń raczej się nie zdradza, Alicjo - powiedział. Maryland wzruszyła ramionami.

- A ja myślę, że się zdradza. A już w szczególności tym osobom, które są dla nas bardzo ważne - odparła. Z takim argumentem Frank nie mógł się kłócić, więc tylko spojrzał na nią pytającym wzrokiem.

- Chciałabym dożyć starości. W tych czasach... Nie wiadomo komu przypadnie taki luksus - powiedziała. Frank odgarnął z jej czoła zabłąkany kosmyk włosów. Wyglądał jakby się nad czymś zastanawiał i zbierał nad odwagę.

- Też tego pragnę, Alicjo. Ale wiesz czego chciałbym jeszcze bardziej?

- Tak?

- Dożyć tej starości razem z tobą. 

* * *

Alicja stała w pokoju nerwowo wyginając palce. Emmeline i Marlena ciągle o czymś nawijały, starając się zrobić wszystko, aby przestała tak się denerwować, ale mówiąc szczerze, za bardzo to nie pomagało. Do ceremonii było coraz mniej czasu a Alicja wciąż nie była pewna, czy Fabian, Gideon i Caradoc się pojawią. Byli na misji i obiecali jej, że zdążą na przyjęcie - ale z każdą kolejną minutą Maryland bała się, że coś im się stało.

- Alicjo, przestań się w końcu denerwować. Wszystko będzie dobrze, chłopaki też zdążą na czas. No i nie zapominaj, że jesteś w ciąży - powiedziała Emmeline łapiąc ją za rękę i delikatnie popychając na krzesło, aby usiadła.

- No właśnie. Poza tym jesteśmy twoimi przyjaciółkami, Wszystkiego dopilnujemy - dodała Marlene uśmiechając się krzepiąco. Wyglądała przepięknie w krótkiej sukience do ud w kolorze słońca. - W końcu będę matką chrzestną twojego dziecka, a Em jest twoją druhną.

Alicja mimo nerwów, wybuchła głośnym śmiechem.

- Twoje ostatnie zdanie zdecydowanie mnie uspokoiło - powiedziała. Marlene wyszczerzyła zęby, a potem przytuliła Alicję mocno do siebie.

- Humor panny młodej poprawiony, więc razem z Emme pójdę sprawdzić, jak sprawy wyglądają na dole. Wytrzymasz chwilę bez nas? - zapytała patrząc na nią z troską. Alicja pokiwała głową.

- Tak, tak idźcie - odparła kładąc rękę na swoim brzuchu. - Damy sobie radę, co nie, maluszku? - mruknęła cicho pod nosem. W tej samej chwili usłyszała pukanie. Podniosła głowę i z uśmiechem zauważyła Howarda, który wszedł powoli do pokoju.

- Nie przeszkadzam? Dziewczyny poszły właśnie na dół, więc pomyślałem, że przez chwilę się tutaj poukrywam przed ciotką Queen, Nie uwierzyłabyś jak bardzo zdziwiła się, gdy usłyszała, że straciłem dwie nogi kilkanaście lat temu i od tamtej pory mam protezy. Nawet kazała mi je pokazać, bo nie wierzyła, że tak dobrze umiem w nich chodzić - powiedział kręcąc głową z politowaniem. Alicja zaśmiała się cicho.

- Stara dobra ciotka Queen - powiedziała podchodząc do ojca i przytulając go mocno do siebie. Howard pogłaskał ją z czułością po włosach.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem z ciebie dumny - mruknął cicho ze łzami w oczach. Alicja pociągnęła nosem.

- Przestań, tato, bo jak dziewczyny zobaczą, że się rozmazałam, znowu będą mnie torturować kosmetykami przez kolejne pół godziny - szepnęła śmiejąc się. Howard pocałował ją jeszcze w czubek głowy.

- Dobra, już uciekam. Spotkamy się na dole. I nie martw się Alicjo, wszystko będzie dobrze - powiedział kierując się w stronę drzwi.

Alicja uśmiechnęła się szeroko. Wiedziała, że może mu wierzyć. 


* * *

Miała przeczucie, że coś jest nie tak. Frank powiedział, że zjawi się maksymalnie za pół godziny, a nie było go już ponad trzy. Starała się nie okazywać swojego zdenerwowania - Augusta mówiła, że to przecież normalne, pewnie coś jeszcze wyskoczyło mu w pracy i musiał zostać dłużej. Alicja wiedziała, że może to być prawda. W końcu sama była aurorką i często tak właśnie się działo. Ale gdyby miał się spóźnić i to na dodatek kilka godzin, na pewno by ją o tym zawiadomił. Obiecali sobie, że będą to robić. Może i Voldemorta już nie było, ale cień strachu pozostał.

Alicja pogłaskała małego Neville'a po główce i ułożyła go wygodnie w kołysce. Przez chwilę jeszcze patrzyła na jego pyzatą twarz aniołka, a potem pocałowała go delikatnie w czoło.
- Pójdę tylko po tatusia i zaraz wrócę, maleńki - szepnęła wkładając płaszcz. Augusta obiecała, że zajmie się małym i kazała Alicji wziąć Franka na długi spacer.

- I nawet nie chcę was widzieć przed wieczorem - powiedziała, co Alicja przyjęła wdzięcznym uśmiechem i wyszła na dwór. Szybko okazało się, że Franka nie ma już w pracy, opuścił ją jakiś czas wcześniej. Alicja westchnęła cicho. Gdzie on może być?, zapytała się w myślach. A potem nagle walnęła się w czoło. Przecież prosiła go, aby po pracy poszedł po zabawki dla Neville'a, więc na pewno będzie w domu.

Alicja szybko teleportowała się przed ich chatką, którą Frank remontował kilka miesięcy z braćmi Prewett przed ich ślubem. Szybkim krokiem pokonała schodki i otworzyła drzwi.

- Frank! Frank, jesteś tu? - zawołała idąc w stronę salonu. W tej samej chwili usłyszała szmer. Pewna, że to jej mąż, odwróciła się. Ale to nie był Frank. Przed sobą ujrzała bladą twarz Rudolfa Lestrange'a, który wyszczerzył się szeroko w jej stronę.

- Bella! Nie zgadniesz, kto właśnie przyszedł! - zawołał. Alicja wyjęła szybko różdżkę, ale Rudolf się tego spodziewał. Zaklęciem sprawił, że mocno uderzyła w ścianę, a różdżka wyleciała jej z rąk. Drzwi do salonu otworzyły się gwałtownie. Alicja ujrzała Bellatrix, która z dzikim spojrzeniem w oczach kierowała się w jej stronę. Tuż za nią rozpoznała Barty'ego Craucha Juniora oraz Franka przywiązanego do krzesła.

- Frank! - wrzasnęła z rozpaczą. Słysząc jej głos, Longbottom natychmiast zaczął się szamotać, ale przestał, gdy tylko Barty rzucił w niego zaklęciem. Rudolf tymczasem złapał Alicję za włosy i zaczął ją ciągnąć w stronę sypialni. Próbowała walczyć, ale Bellatrix oplotła jej nadgarstki niewidzialnymi więzami. Gdy w końcu znaleźli się w pokoju, posadzili ją na krześle, podobnie jak Franka. Bellatrix złapała ją mocno za twarz; jej czarne długie paznokcie wbiły się w skórę Alicji raniąc ją aż do krwi.

- Gdzie jest Czarny Pan? Gdzie On jest? Gadaj! - wrzasnęła Bellatrix drugą ręką przykładając jej do gardła różdżkę. Alicja pokręciła głową patrząc jej prosto w czarne, dzikie oczy.

- Nie żyje! Harry Potter go pokonał, wszyscy to wiedzą! - zawołała z furią. Ale Bellatrix nie podobała się ta odpowiedź. Rzuciła w jej stronę Cruciatusa. Kiedy pięć minut później w końcu przestała, znowu złapała ją brutalnie za twarz i wrzasnęła:

- Mów głupia suko, gdzie On jest?! - Alicja pokręciła głową. Wszystko ją bolało, każda komórka ciała. Czuła się jakby płonęła żywcem. Mimo to zebrała się na odwagę i splunęła Bellatrix prosto w twarz.

Śmierciożerczyni spojrzała na nią morderczym wzrokiem.

- Taka jesteś odważna, Longbottom? - zapytała. Jej wargi wykrzywiły się w szaleńczym uśmiechu. - W takim razie słuchaj - powiedziała otwierając drzwi. Nagle cały dom wypełnił się krzykami Franka, pełnymi bólu i rozpaczy. Alicja zaczęła się szarpać. Wszystko wokół było zamazane, ponieważ nic nie widziała przez załzawione oczy.

- Zostaw go! Zostaw go, albo cię zabiję! - wrzasnęła desperacko próbując się uwolnić z więzów, które coraz bardziej zaciskały się na jej przegubach. Bellatrix wybuchła szaleńczym śmiechem.

- Ty zabijesz mnie? - powtórzyła. - Przeceniasz swoje możliwości, Longbottom. Jestem uczennicą samego Czarnego Pana. Nikt mnie nie zabije - odparła. Alicja spojrzała na nią ze wstrętem. Z trudem udało jej się uspokoić głos.

- Skoro Voldemorta zabiło małe dziecko, myślę, że i ciebie można posłać do piekła - odparła. Oczy Bellatrix zamieniły się w małe szparki. Powoli nachyliła się nad Alicją, tak, że Longbottom czuła jej oddech na swojej twarzy.

- Nie waż się wymieniać Jego imienia, parszywa zdrajczyni krwi - szepnęła unosząc różdżkę. Tym jednak razem tortury trwały dwadzieścia minut. Alicja wiła się na krześle, drżąc z bólu. Czuła się jakby w jej ciało wbijano gorące noże. Kawałek, po kawałku.

W pewnym momencie musiała stracić przytomność, ponieważ ocknęła się na podłodze w salonie. Dostrzegła jak Frank, mimo potwornego bólu i wyczerpania, powoli czołga się w jej stronę. Po podłodze zostawał za nim ślad krwi. Jego twarz była spuchnięta i pokryta skrzepniętą krwią.

Blada jak kreda, z przekrwionymi oczami, cała drżała, gdy jej dotknął.

- Alicjo... - powiedział przepełnionym bólem głosem. Longbottom pocałowała go mocno w usta, a potem oboje mocno wtulili się w siebie.

- Nie martw się. Już wkrótce... Wkrótce będzie po wszystkim - szepnął cicho Frank. Z oddali dobiegł ich głośny dźwięk kroków śmierciożerców, którzy zmierzali w ich stronę.

Oboje złapali się mocno za ręce i zamknęli oczy, czekając ze strachem na chwilę aż drzwi ich salonu w końcu się otworzą.

_____________________________

I jak? 

24 komentarze:

  1. Kawał dobrej roboty! Naprawdę miniaturka mi się podoba więc nie będzie nic dziwnego jeśli powiem, że czekam na kolejny tekst z tą parą;-) Zastanawia mnie jednak pewna rzecz, mianowicie panieńskie nazwisko Alicji. Czy JK.Rowling je gdzieś podała? Będę wdzięczna z a odpowiedź.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje. ♥
      Szukałam właśnie w internecie, bo w książce nigdy Rowling o tym nie wspomniała, ale nie znalazłam nic, więc dałam Alicji wymyślone nazwisko. :)

      Usuń
  2. Jesteś niesamowita! Tak dobrze ukazałaś życie i miłość państwa Longbottomów, że aż prawie się popłakałam. Alicja i Frank zawsze kojarzyli mi się jako wesoła parka, dokładnie tak jak Ty ich przedstawiłaś. Twoje miniaturki są najlepsze!
    Pozrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuje. Myślę, że jako blogerka dobrze wiesz ile takie słowa znaczą dla autora! <3
      Ściskam ciepło i życzę szczęśliwego Nowego Roku. ;*

      Usuń
  3. Bardzo podoba mi się ta miniaturka. Oby więcej takich!

    OdpowiedzUsuń
  4. Super miniaturka <3. Nigdy nie czytałam minaturki o Franku i Alicji, ale Twoje miniopowiadanie wzruszyło mnie do łez. Mam nadzieję, że dalej będziesz pisać takie cudowne miniaturki :). Pozdrawiam i czekam na NN. Oby szybko! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również mam taką nadzieję, ostatnio słabo coś z tym u mnie...
      Dziękuje. ;*

      Usuń
  5. Wiesz... Mam ochotę Cię uściskać. Jesteś wspaniała.
    Nigdy nie czytałam żadnej historii o Franku i Alicji. Ustawiłaś poprzeczkę bardzo wysoko. Wierz mi, to nie są tylko puste słowa.
    Wielbię Cię.
    Ps. Ryczałam po raz drugi... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ściskaj! Uwielbiam przytulasy! ♥
      Frank i Alicja to mało popularna para, zresztą nie ma co się dziwić - w książce pojawili się tylko dwa razy. Dlatego bardzo cieszę się, że miniaturka się spodobała.
      Dziękuje bardzo! <3
      Pozdrawiam.

      Usuń
  6. Właśnie przed chwilą skończyłam czytać wszystkie miniaturki jakie jak na razie opublikowałaś i o matko :O Bardzo mi się podobają. Zastanawiam się skąd bierzesz na nie pomysły ;D
    Blask Gwiazd zdecydowanie jest moją ulubioną (zaraz po 'Popioły' i 'Ta Jedyna') :> A postać Howarda na wielki plus !

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie pytaj, ja sama nie wiem. Hahah, dziękuje! ;*
      PS. Wybacz, że tak późno odpowiadam. :c
      Ściskam <3

      Usuń
  7. Jak zwykle świetny tekst i rewelacyjnie napisany (jak byś mogła napisać o Cedricu (nwm jak to się odmienia XD) i Fleur(wiem nie typowy parring ale jak go znjade na angielskich blogach to rzucam sie i czytam, poza tym bardzo lubie Fleur i Cedrica ) XC naprawde nwm jak to sie odmienia)��
    Pozdrawiam i Weny życzę
    :* ~Kleksara

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dołączam się do prośby... Mam taki sam problem Kleksarko >,<
      Proszę dodaj coś takiego o Cedricu i Fleur<3
      Szczęścia życzę! :333
      Jestem tu nowa
      -White

      Usuń
    2. Dziękuje! ♥
      Kurczę, Fleur i Cedric? Bardzo ciekawe połączenie. Ale naprawdę nie wiem, czy uda mi się coś o nich napisać. Mogłabym spróbować, ale jeśli nawet, to miniaturka nie pojawiłaby się zbyt prędko. :c

      Usuń
  8. Jestem pod wrażeniem. Naprawdę super napisany one-shot. Widać że miałaś na niego pomysł i świetnie przekształciłaś go w bardzo dobry tekst :)
    Postać Howarda zdecydowanie na plus no i ostatni fragment... Całkowicie zmiażdżył moje serduszko. Naprawdę straszne jest to co im zrobiono :(
    Podsumowując: bardzo mi się podoba i czekam na Twój powrót, bo widzę, że bardzo dawno coś tutaj publikowałaś. Mam ogromną nadzieję, że nie porzuciłaś tego bloga i tutaj wrócisz z kolejnymi dobrymi one-shotami.

    -Jenna :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda? Za każdym razem, gdy w książce wspomniani są rodzice Neville'a, coś ściska mnie za serce.
      Dziękuje ślicznie za komentarz. Bardzo się cieszę, minęło prawie pół roku odkąd dodałam ten tekst, a tutaj ktoś jeszcze zagląda i komentuje.
      Ja również mam taką nadzieje. :D
      Pozdrawiam ciepło! ;*

      Usuń
  9. Prosze, odpisz mi i daj znać, że powrócisz do pisania miniaturek ;((

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpisuję! :D :D
      Staram się, naprawdę i z pewnością wrócę. Nie mam jednak jeszcze pojęcia kiedy, ale nadchodzą wakacje i mam nadzieję, że one mi w tym pomogą.

      Usuń
  10. Hej, my w dalszym ciagu czekamy.

    OdpowiedzUsuń
  11. Tęsknie za twoimi miniaturkami. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś powrócisz do publikowania tutaj ;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Bardzo mi miło. I wiesz, ja również mam taką nadzieję. ♥

      Usuń

Obserwatorzy

^