[04] Serce Puchona



Fandom: Harry Potter
Pairing/postacie: Cedmione, Hermiona Granger i Cedrik Diggory
Rodzaj: miniaturka, one-shot


~
Znaczysz dla mnie więcej, niż możesz przypuszczać.
Gabriela Gargaś 


O Hermionie Granger nie wiedziałem zbyt dużo. Zawsze trzymała się z Potterem i Weasleyem, no i często przebywała w Bibliotece. Jednak tego dnia była sama, otoczona książkami. Stałem właśnie przy regale, który znajdował się niedaleko jej stolika, kiedy ją spostrzegłem. I nie, nie zwróciłem na nią uwagi, bo była jakąś niezwykłą pięknością. Urzekła mnie podczas czytania. Nie robiła tego z przymusu, czy tylko po to, aby napisać jakiś esej. Tylko dla siebie. Jej oczy szybko przemykały po kolejnych linijkach tekstu. Brązowe kręcone włosy odrzuciła na bok wcale nie przejmując się tym, że wywinęły się chyba we wszystkie możliwe strony świata. W ręku trzymała pióro, którym po chwili zaczęła drobnym pismem szybko zapisywać jakąś informację. Następnie po cichu powtórzyła coś pod nosem i uśmiechnęła się zadowolona. I muszę przyznać, że jej uśmiech bardzo mi się spodobał. To był taki szczery, szeroki uśmiech, którym ludzie już rzadko się uśmiechają. Było w niej coś, co mówiło, że jest naprawdę ciekawą i miłą dziewczyną.

- Diggory, zasnąłeś? Chłopaki czekają na nas już na boisku! - zawołał Trystane Graham, mój najlepszy przyjaciel. Odłożyłem książkę, którą trzymałem w ręce i ruszyłem w stronę wyjścia z Biblioteki.

Najbardziej w grze w quidditcha uwielbiam ten moment, kiedy jestem bardzo blisko znicza. Moje serce wali wtedy, jak oszalałe i wszystko inne traci jakikolwiek sens. Nie ma wokół mnie nikogo, nie słyszę świstu tłuczków fruwających w powietrzu, nie słyszę ryku tłumu, czy głosu komentatora. Jestem tylko ja i ta mała trzepocząca piłeczka oraz zawodnik z drużyny przeciwnej, który za wszelką cenę próbuje zwalić  mnie z miotły i dostać się do znicza. Ledwie mogę przełknąć ślinę o oddychaniu już nie wspominając. Zaciskam zęby i wyciągam przed siebie rękę jak najdalej. Kocham tą niepewność, czy mi się uda, ten dreszcz emocji, która sprawia, że naprawdę żyje.

Po skończonym mini-meczu z krukonami (których pobiliśmy, oczywiście) wziąłem prysznic, jako ostatni i wyszedłem na błonia. Wiatr robił się coraz silniejszy, dlatego poprawiłem szalik w barwach mojego domu i biegiem ruszyłem w stronę zamku. Przy drzwiach stał Filch, który rzucił mi niezbyt przyjemnie spojrzenie. Wolałem odejść od niego, jak najszybciej, aby nie zobaczył moich zabłoconych butów. Na ich widok dostawał jakiegoś dziwnego szału.

Szybkim krokiem skierowałem się w stronę korytarza, gdzie wisiał obraz martwej natury. Następnie skręciłem w prawo i ujrzałem kilka beczek ustawionych jedna na drugiej. Zastukałem w dwie baryłki ze środkowego rzędu w rytmie nazwy założycielki naszego domu. Po chwili usłyszałem charakterystyczny zgrzyt. Dwie z beczułek rozstąpiły się w bok, ukazując wejście do mojego domu. Kucnąłem i zacząłem szybko przemieszczać się przez ich wnętrze.

Po kilku sekundach znalazłem się w Pokoju Wspólnym Hufflepufu. Uśmiechnąłem się na znajomy widok i usiadłem w jednym z kilku żółtych foteli. Uwielbiałem w nich siedzieć. Są magicznie zaczarowane dzięki czemu automatycznie dopasowują się do ich użytkownika.

Szczerze mówiąc to bardzo lubię spędzać czas w naszym Pokoju Wspólnym. Ciepłe żółte barwy przeplatane z czernią zawsze wprawiają mnie w znakomity nastrój. Poza tym trochę przypomina mi domek na drzewie. Wejścia do dormitoriów znajdują się w tunelach umieszczonych w ścianach. Każdy z roczników ma inne wejście do tunelu. Co dziwne w jednej z szafek zawsze można znaleźć kilkanaście świeżych słoiczków z miodem, który był ulubioną słodyczą Helgi Hufflepuf. Nikt nie ma pojęcia skąd się tam biorą.

Kiedy byłem na trzecim roku ja, Trystane i jeszcze kilku innych chłopaków, przeprowadziliśmy pewien eksperyment, który zakładał wyniesienie wszystkich półek z Pokoju Wspólnego. Podejrzewaliśmy, że zostały w jakiś sposób zaczarowane i dlatego ten miód codziennie się tam pojawia. Ale myliliśmy się, następnego dnia słoiczki znów się pojawiły, ale tym razem na parapecie.


* * *


Przez kolejny miesiąc widziałem Hermionę zaledwie parę razy na korytarzu. Zawsze gdzieś się spieszyła z torbą wypchaną książkami. Zresztą ja również miałem sporo do roboty. Rok szkolny dopiero się zaczął, a ja już miałem do napisania multum esejów. Praktycznie nic nie robiłem oprócz nauki. Trystane próbował mnie zaciągnąć na jakąś imprezę, ale byłem tak wyczerpany, że nie miałem siły na nią iść.

Największe problemy sprawiały mi Eliksiry. Nigdy ich nie lubiłem, zresztą sam Snape sprawia, że mało kto za nimi przepada. Do tego zawsze strasznie irytowało mnie to jaki niesprawiedliwy był dla innych domów. Odejmował punkty za nic. Najbardziej pod tym względem tępił gryfonów, a w szczególności Harry'ego Pottera. Ale na puchonach również nie zostawiał suchej nitki. Kiedy miał zły dzień (a wierzcie mi wtedy był sto razy gorszy niż na co dzień) potrafił wyczyścić wszystkie kociołki nawet tym, którym się udało poprawnie wykonać zadanie i z jawną satysfakcją stawiał trolle. Osobiście myślę, że nie lubi puchonów, ponieważ denerwuje go kultura i szacunek do innych jaki każdy z nas posiada. Jesteśmy mili z natury a w naszym domu rzadko wybuchają jakieś kłótnie.
Ruszyłem powoli schodami na szóste piętro. Mieściła się tam stara klasa eliksirów, w której uczniowie mogli poćwiczyć przygotowywanie wywarów. Wiedzieli o niej praktycznie wszyscy oprócz Snape'a, oczywiście. Gdyby się o niej skądś dowiedział z pewnością natychmiast by ją zlikwidował i odjął sporo punktów.

W klasie było ciemno, ponieważ nie było w niej żadnego okna. Wyczarowałem różdżką małą kulę ognia. Co prawda, w klasie paliło się już kilka świeczek, ale dawały bardzo słabe światło. Ustawiłem się przy jednym z kociołków tuż obok ściany, a na ławce położyłem książkę z przepisem na Eliksir Snu.

W tej samej chwili do sali weszła Hermiona Granger. Z początku mnie nie zauważyła, bo od razu skierowała się w stronę kociołka. Dopiero kiedy odwróciła się, chcąc pójść po niezbędne ingrediencje, spostrzegła mnie i drgnęła z zaskoczeniem.

- Och, przepraszam, że się nie odezwałem, ale... - zacząłem nieporadnie, podchodząc do niej. Hermiona założyła nerwowo jeden z kosmyków za ucho.

- W porządku. Nie spodziewałam się tutaj nikogo o tej porze - stwierdziła. Uśmiechnąłem się lekko. 

- Szczerze mówiąc ja też nie. Miałem nadzieję, że posiedzę tu trochę i że nikt, nie zobaczy porażki, jaką kończy się przeze mnie warzenie eliksirów - mruknąłem. Hermiona machnęła lekceważąco ręką.

- Obiecuję, że nawet nie poczujesz mojej obecności - powiedziała z uśmiechem i odwróciła się w stronę swojego kociołka. Ja zrobiłem to samo, ale jakoś nie mogłem odwrócić od niej wzroku. Granger rozłożyła obok siebie książkę, zupełnie jak ja i zaczęła warzenie eliksiru. Postanowiłem zrobić to samo. Podgrzałem kociołek, w który znajdowała się już woda i spojrzałem do książki.

Przez dziesięć minut głowiłem się nad tym jak wyglądają małe owoce kwiatu tishi. Przewertowałem prawie całą książkę, aby znaleźć tą informację. Kiedy w końcu się dowiedziałem, wrzuciłem dwie z nich do wywaru. Następne na liście były muchy siatkoskrzydłe i kły węża. Dodałem obie ingrediencje do mojego kociołka i zacząłem mieszać eliksir chochlą, trzy razy zgodnie ze wskazówkami zegara. Wywar zmienił kolor na bardzo jasny różowy. Zaniepokojony zerknąłem do książki, ale kolor był dobry, więc zacząłem czytać dalszą instrukcję.

W tej samej chwili zobaczyłem Hermionę, która próbowała dosięgnąć jakiegoś składniku z najwyższej półki. Podszedłem w jej stronę i bez żadnego wysiłku podałem jej bezoar. Gryfonka spojrzała na mnie z wdzięcznością.

- Dziękuję - powiedziała.

- Wiesz co, właśnie zdałem sobie sprawę, że się w ogóle nie przedstawiłem. Cedrik Diggory - powiedziałem wyciągając rękę w jej stronę. Granger uścisnęła ją. Miała malutką dłoń, ale bardzo ciepłą i delikatną w dotyku.

- Hermiona - odparła z łagodnym uśmiechem. Przez chwilę oboje patrzyliśmy na siebie. Zabrałem rękę i podrapałem się z zakłopotaniem po głowie.

Mieliśmy już wrócić do swoich kociołków, kiedy usłyszałem okropne bulgotanie. Przerażony spojrzałem na swój wywar i zamarłem. Wydobywała się z niego jakaś dziwna zielona maź, która zaczęła zalewać podłogę. Machnąłem różdżką, chcąc wyczyścić cały kociołek, ale wywar nie zniknął. Granger podbiegła do mnie i również spróbowała, ale to nic nie dało.

- Ile much siatkoskrzydłych dodałeś? - zapytała nagle. Skrzywiłem się lekko.

- Chyba... no nie wiem, z dziesięć? - mruknąłem. Hermiona pokręciła z politowaniem głową. W tej samej chwili z kociołka trysnęła zielona kula. Walnęła mnie prosto w twarz, pokrywając zieloną mazią. Hermiona również dostała, kiedy się odwróciła i ruszyła szybko po coś do szafki. Ja tymczasem starałem się nas chronić przed kolejną porcją zielonego gluta. Prawie cała podłoga była już nim pokryta.

Granger znalazła najwidoczniej to, czego szukała, bo pobiegła nagle w stronę mojego kociołka i coś do niego wrzuciła. Wywar przestał się z niego wylewać, a w sali zaległa cisza. Chciałem ją jakoś przeprosić za cały ten bałagan, ale w tej samej chwili poślizgnąłem się i upadłem na ziemię, przez co stałem się zielony, dosłownie, od stóp do głów. 

Hermiona podała rękę, aby pomóc mi wstać. Ale moje dłonie były za śliskie i sama po chwili wylądowała tuż obok mnie. Przez chwilę w klasie panowała cisza. A potem oboje zaczęliśmy się śmiać.

Kiedy wreszcie przestaliśmy, oboje postanowiliśmy doprowadzić klasę do porządku. Zielona maź na szczęście nie wylała się na korytarz, więc nie musieliśmy się martwić, że zaalarmowany Filch nagle tu wpadnie. Następnie doprowadziliśmy nasze szaty do porządku. Hermionie co prawda zostało kilka zielonych pasemek, ale gryfonka nie przejęła się tym jakoś szczególnie. Zaskoczyła mnie tym, ponieważ wiele znanych mi dziewczyn, rzuciłoby się na mnie za zniszczenie im włosów. 

Podczas sprzątania, w ramach przeprosin wytłumaczyłem jej, że nie jestem zbyt dobry z eliksirów i zapytałem się dlaczego przyszła tutaj poćwiczyć skoro jest jedną z najlepszych uczennic w szkole. W odpowiedzi wzruszyła ramionami.

- Może i jestem dobra w Eliksirach, ale Snape nie lubi mnie ani żadnych innych gryfonów. Potrafi wyczytać z eliksiru ile składników dodałam, a jeśli jest ich za dużo lub za mało, odejmuje nam punkty. Naprawdę, czasami mam wrażenie, że oprócz wkurzania Harry'ego i doprowadzania do koszmarów Neville'a z nim w roli głównej, za życiowy cel wziął sobie utarcie mi nosa i pokazanie, że wcale nie jestem taka dobra - powiedziała z westchnieniem.

Kiedy mieliśmy się już rozejść, jeszcze raz przeprosiłem ją za tą głupią wpadkę z przygotowanym przeze mnie wywarem. Hermiona uśmiechnęła się lekko w odpowiedzi.

- Możemy śmiało puścić to w niepamięć - powiedziała, a potem nagle spojrzała na zegarek. Dochodziła właśnie godzina policyjna Filcha. - Przepraszam, ale czas na mnie, zresztą muszę jeszcze wpaść do Biblioteki. Cześć, Cedriku! - zawołała. Wzięła swoją torbę pod ramię i biegiem ruszyła przez korytarz, a ja patrzyłem za nią tak długo póki nie zniknęła mi z oczu.


* * *


Pod koniec września nauczyciele się nieco opanowali i trochę nam odpuścili, dzięki czemu mogłem posiedzieć trochę w Pokoju Wspólnym i najzwyczajniej w świecie poleniuchować. Trystane zniknął gdzieś z Susan Bones i zostałem sam, co ani trochę mi nie przeszkadzało. Miałem zamiar trochę poczytać, kiedy spostrzegłem pewną dziewczynę, wchodzącą przez wejście. Miała długie, lśniące, czarne włosy i błękitne oczy. Była bardzo ładna. Weszła do środka i stanęła z boku, zapewne na kogoś czekając. Po kolorze krawatu od razu spostrzegłem, że jest z Ravenclawu.

Po chwili z jednego z tuneli wydostała się jakaś pierwszoroczna. W odróżnieniu od siostry miała króciutkie włosy ledwie sięgające jej do uszu. Rzuciła się w stronę krukonki i pocałowała ją w policzek.

Dziewczyna zaśmiała się.

- Chodź, Lea - powiedziała, kładąc jej rękę na ramieniu. Zanim opuściła Pokój Wspólny Hufflepufu, puściła mi oko.



* * *


Powoli zbliżał się trzydziesty października, co oznaczało przyjazd delegacji szkół z Durmstrangu i Beuxbatanos. W całym zamku panowało niezwykłe ożywienie. Uczniowie rozmawiali wyłącznie o Turnieju Trójmagicznym, co dla niektórych było dobrym sposobem na wyluzowanie po ciężkich zajęciach, szczególnie tych ze Snape'em.

Mnie też pochłonęły myśli na ten temat. Wiele osób gorąco mnie zachęcało do zgłoszenia się, szczególnie Trystane, który truł mi o tym już od jakiegoś czasu. Reprezentowanie Hogwartu w Turnieju Trójmagicznym niosło ze sobą wiele korzyści, ale to nie one mnie najbardziej pociągały. Oczywiście fajnie byłoby zdobyć tysiąc galeonów i wieczną sławę, ale myślałem o tym raczej, jak o przygodzie życia. Byłem już o krok od podjęcia decyzji, ale trochę jednak powstrzymała mnie myśl o zadaniach, z którymi miałbym się zmierzyć. Doskonale wiedziałem, że będą bardzo niebezpieczne, a choć byłem jednym z lepszych uczniów w Hogwarcie, zastanawiałem się, czy dam sobie radę.

Myślałem nad tym intensywnie, gdy wspinałem się na szóste piętro. Kiedy wszedłem do środka, Hermiona już tam była. Siedziała obok kociołka i czytała książkę, Transmutację dla zaawansowanych, od czasu do czasu, zaglądając do gotującego się eliksiru.

Uśmiechnąłem się na jej widok i zamknąłem za sobą drzwi. Rzuciłem w jej stronę krótkie cześć i zacząłem żmudne warzenie eliksiru. Starałem się wykonywać wszystko zgodnie ze wskazówkami z książki, ale moje myśli wciąż krążyły wokół Turnieju Trójmagicznego, że prawie na nic nie zwracałem uwagi. Tym razem jednak Hermiona zapobiegła katastrofie i w porę dodała coś do kociołka, co zapobiegło wybuchu.

- Ty chyba naprawdę nie umiesz się skupić, co? Wystarczy czytać instrukcję, to nic trudnego - powiedziała, kręcąc z politowaniem głową. Dopiero wtedy zorientowałem się, że coś dodałem według złej kolejności. Podziękowałem jej i szczerze przeprosiłem, że znów oderwałem ją od przygotowywania eliksiru, ale Granger machnęła lekceważąco ręką.

- Zanim będzie gotowy miną jeszcze dwie godziny. Tymczasem mogę ci pomóc z tym eliksirem - powiedziała. - Jeśli chcesz, oczywiście - dodała po chwili, zdając sobie sprawę, że może być nieco nachalna. Zaśmiałem się cicho.

- No jasne, że chcę! - zawołałem. Hermiona usunęła różdżką zawartość kociołka. Ja tymczasem za pomocą zaklęcia przysunąłem nieco jej wywar, aby nie musiała do niego chodzić przez całe pomieszczenie. Kiedy woda się zagotowała, Hermiona kazała mi głośno przeczytać przepis na Eliksir Postarzający. A potem jeszcze raz. I tak z dziesięć razy.

Dzięki niej, na chwilę całkowicie zapomniałem o Turnieju Trójmagicznym, w pełni skupiając się na warzonym eliksirze. Półtora godziny później, oszołomiony wpatrywałem się w kociołek, z którego nic się nie wylewało. Eliksir miał dokładnie taką barwę, jaką opisywano w książce. Byłem kompletnie zdumiony tym, że mi się udało.  A przecież nie zrobiłem niczego specjalnego. Kilka razy przeczytałem instrukcję i za każdym razem, kiedy coś dodawałem do kociołka, Hermiona kazała mi się upewnić, że to właściwy składnik, a potem odhaczałem go sobie spokojnie na liście.

Kiedy podziękowałem Hermionie za pomoc, Gryfonka zarumieniła się lekko.

- To nic takiego - stwierdziła, siadając na ławeczce. Eliksir w jej kociołku wciąż miał się jeszcze gotować przez półgodziny.

- Czy mogę cię o coś zapytać? - rzuciłem nagle, wpatrując się w Hermionę. - Jak... jak sądzisz, mam jakieś szanse w Turnieju Trójmagicznym? - Nie wiem dlaczego zapytałem o to właśnie ją. Może to chęć poznania opinii kogoś kto nie będzie zapewniał mnie, że dam sobie radę, tylko dlatego, że jesteśmy przyjaciółmi, nad tym zaważył.

Granger spojrzała na mnie zaskoczona. Była zdziwiona, że zapytałem ją o zdanie. Mimo to przyjrzała mi się uważnym wzrokiem.

- Zadanie będą trudne i bardzo niebezpieczne. Wymagające odwagi, myślenia i przede wszystkim dobrego znania i posługiwania się zaklęciami. Ale jesteś jednym z najlepszych uczniów z siódmego roku i sądzę, że mimo wszystko dasz sobie radę - stwierdziła. Spojrzałem na nią z wdzięcznością. Była pierwszą osobą, która powiedziała, że miałbym jakąś szansę i która w swoim osądzie była całkowicie obiektywna.

Mieliśmy już wychodzić, kiedy upadła jej torba. Wysypało się z niej kilka książek i plakietek z napisem "W.E.S.Z". Zmarszczyłem brwi z zaciekawieniem.

- Co to oznacza? - zapytałem. Hermiona wzięła te plakietki, które zdążyłem zebrać i podniosła się z ziemi.

- Stowarzyszenie Walki o Emancypację Skrzatów Zniewolonych W hogwarckiej Kuchni jest ponad sto z nich, które ciężko harują po to, abyśmy mieli co jeść. I nie dostają za to żadnego wynagrodzenia - powiedziała z wyraźnym oburzeniem. Przez chwilę myślałem, że żartuje, ale w jej oczach zobaczyłem wielkie zaangażowanie w sprawę skrzatów domowych, więc darowałem sobie głupi komentarz, który cisnął mi się na język. Poza tym miała trochę racji, choć inną sprawą było to, że skrzaty uwielbiały pracować, a wynagrodzenie wcale nie było im potrzebne.

Hermiona dała mi jedną z plakietek i pobiegła szybko... Gdzie? Oczywiście do Biblioteki. Sam zresztą również nieco się spieszyłem na spotkanie prefektów, o którym całkowicie z tego wszystkiego zapomniałem.


* * *


Tydzień później, z samego rana, ruszyłem do Wielkiej Sali. Z każdym krokiem byłem coraz pewniejszy i nie czułem już tego strachu. W ręku ściskałem zwitek pergaminu z moim imieniem i nazwiskiem. Chciałem zrobić to zanim inni uczniowie pojawią się na śniadaniu.

Podszedłem powoli do Czary Ognia, uprzednio przekraczając Linię Wieku. Chwilę stałem nieruchomo, a potem wyciągnąłem rękę z kartką i wrzuciłem ją do środka.

Uśmiechnąłem się z ulgą, gdy moje zgłoszenie zostało przyjęte.


* * *


Po wybraniu reprezentantów przez Czarę Ognia, Hermiona przestała przychodzić do starej klasy na szóstym piętrze. Nie dziwiłem się jej. Słyszałem, że Ron i Harry się pokłócili, a ona biegała od jednego do drugiego, próbując ich ze sobą pogodzić.

Poza tym czytałem artykuł Rity Skeeter odnośnie Harry'ego. Była w nim wzmianka, że jego i Granger łączy coś więcej niż tylko przyjaźń. Szczerze mówiąc nie widziałem, aby zachowywali się jak para, ale ostatnimi czasy często gdzieś można było ich dostrzec, jak spacerowali lub chowali się po klasach. Nie wiem dlaczego mnie tak to poruszyło. W każdym bądź razie trochę... trochę mi jej brakowało. Choć spotkaliśmy się w tej starej klasie zaledwie kilka razy, zawsze mogłem z nią porozmawiać. Pomogłem jej również z jednym zaklęciem, którego bardzo chciała się nauczyć. Naprawdę szybko załapała na czym ono polega i po godzinie rzucała je bez najmniejszego wysiłku. Była naprawdę świetną uczennicą. Moje eliksiry tymczasem stawały się coraz lepsze, ale odkąd Hermiona przestała przychodzić na szóste piętro i doglądać mojego kociołka, mam wrażenie, że czegoś mi w nich brakuje.

Siedziałem właśnie w Wielkiej Sali i jadłem sałatkę w myślach, powtarzając sobie materiał na Transmutację. Niestety nie mogłem za bardzo się na tym skupić, ponieważ kilka puchonek z mojego domu, które siedziały kilka stóp dalej, chichotały patrząc w moją stronę. Nie sprzyjało to powtórkom, więc szybko się zebrałem i ruszyłem w stronę sali, gdzie miała odbyć się lekcja z profesor McGonagall.

Ku mojej złości, dziewczyny ruszyły za mną. Miałem ochotę pobyć przez chwilę sam, ale zaraz zleciał się również Trystane z chłopakami. Tak jak zwykle zaczęli gadać o tym, że to niesprawiedliwe iż Potter również bierze udział w Turnieju. A potem zaczęli nawijać, że z pewnością go pokonam. Zaczęli również się śmiać z min przegranych gryfonów, a w szczególności Pottera. Cieszyłem się, że tak mnie wspierają - naprawdę, cały Hufflepuff! - ale sam jakoś nie byłem zły na Harry'ego. Co prawda jakoś ciężko było uwierzyć w jego tłumaczenia, że wcale nie wrzucił swojej kartki z imieniem do Czary Ognia, ale właściwie dzięki temu Hogwart miał podwójną szansę na wygraną, więc nie było tak źle.

Na zaklęciach profesor Flitwick przydzielił nas w pary z o rok młodszymi Krukonami. Było jakieś zamieszanie z planem zajęć i postanowiono połączyć nasze klasy. Mieliśmy się uczyć zaklęcia ochronnego Praesidium. Okazało się, że przydzielono mnie do tej dziewczyny, którą widziałem jakiś czas temu w Pokoju Wspólnym Hufflepuffu. Krukonka uśmiechnęła się w moją stroną i wyciągnęła rękę.

- Jestem Cho Chang - oznajmiła. Przywitałem się z nią i zaczęliśmy naukę zaklęcia. W jej trakcie sporo rozmawialiśmy, ale to była zupełnie inna rozmowa niż Hermioną Granger (swoją drogą dlaczego właśnie znów o niej pomyślałem?). Miała ładny uśmiech, ale czegoś... sam właściwie nie wiem czego... mi w nim brakowało.


* * * 

Miałem właśnie udać się z panią Sprout do namiotu, gdzie mieliśmy, wraz z resztą uczestników, usłyszeć instrukcje od Ludo Bagmana. Wszyscy koledzy których mijałem życzyli mi powodzenia, a Trystane machał mi razem ze swoją dziewczyną Susan i kilkoma innymi puchonami transparentem Cedrik dasz radę. Podziękowałem im uśmiechem.

Byliśmy już właśnie koło Sali Wyjściowej, kiedy profesor Sprout musiała na chwilę wrócić się do swojego pokoju. Oparłem się o ścianę, czekając na nią. Potter wyszedł już kilka minut wcześniej razem z McGonagall. Widziałem jak Hermiona przytuliła go, a potem pocałowała w policzek, życząc powodzenia. Następnie rozdzieliła się razem z Ronem, który biegiem ruszył na górę. Zauważyła mnie, kiedy była koło Wielkiej Sali. Przez chwilę zastanawiała się co zrobić, a potem wzięła głęboki wdech i ruszyła w moją stronę.

- Wiem, że dawno nie rozmawialiśmy, ale Harry jest moim przyjacielem. Ostatnio tyle się wydarzyło i... - zaczęła nieporadnie. Kiwnąłem ze zrozumieniem głową. - Ale chcę żebyś wiedział, że choć kibicuję Harry'emu, to jednak tobie też życzę powodzenia - dodała, kończąc swoją wypowiedź uroczym uśmiechem. Następnie machnęła mi ręką na pożegnanie i szybko zniknęła.

To dziwne, ale jej słowa wiele dla mnie znaczyły.


* * *


Po pierwszym wykonanym zadaniu, trafiłem do Skrzydła Szpitalnego. Madame Pomfrey opatrzyła moją ranę i podała Eliksir Wzmacniający. Potter wyszedł chwilę wcześniej razem z Ronem dzięki czemu zostałem sam. Kiedy pielęgniarka uznała, że wszystko ze mną w porządku, dała mi jeszcze maść, abym smarował nią dwa razy dziennie ranę od poparzenia przez smoka. Podziękowałem jej i szybko wyszedłem na korytarz. Wiedziałem, że puchoni czekają już na mnie w Pokoju Wspólnym z litrami Piwa Kremowego, Ognistą Whisky i toną jedzenia. Chciałem jednak trochę ochłonąć zanim do nich dołączę.

Po drodze prawie wpadłem na Hermionę. Była cała zaczerwieniona na twarzy; jej usta uśmiechały się od ucha do ucha.

- Cedrik! - zawołała, a potem rzuciła się, aby mnie przytulić. - Cieszę się, że ci się udało - dodała lekko zarumieniona, a potem podbiegła do Ginny Weasley, która właśnie wyszła zza zakrętu i razem zaczęły się ściskać i tulić. Ja tymczasem stałem przez chwilę patrząc na nie, a potem ruszyłem do Pokoju Wspólnym Hufflepufflu.

Impreza była jeszcze lepsza niż wtedy, gdy wybrano mnie na reprezentanta Hogwartu. Wszyscy mi gratulowali, śpiewali i tańczyli. Już dawno nie widziałem puchonów tak szalejących, naprawdę! Radości nie było końca. Nawet Helga Hufflepuff uśmiechała się do mnie ze swojego portretu jeszcze bardziej szeroko i dobrotliwie niż zwykle.


* * *


Hermiony nie widziałem przez kilka dni. Natknąłem się jednak na nią w Bibliotece, gdzie zaszyła się w najbardziej odległym kącie i przeglądała książki. Przez chwilę zastanawiałem się czy nie będzie miała mi za złe jeśli jej przeszkodzę, ale w końcu zdecydowałem, że jeśli tak to najwyżej sobie pójdę.

- Cześć - zawołałem, kiedy znalazłem się przy jej stoliku. Hermiona spojrzała na mnie czekoladowymi tęczówkami.

- Och, witaj Cedriku! - odparła przesuwając stos książek, aby znaleźć dla mnie trochę wolnego miejsca.

- Nie przeszkadzam?

- Jasne, że nie. Już dawno skończyłam pisać wypracowanie - powiedziała. I właściwie od tego zaczęła się nasza rozmowa. Zaczęliśmy gadać o wszystkim, przeskakując z jednego tematu po drugi. W jednej chwili rozmawialiśmy o znakomitej książce Cate Fennings a w kolejnej obgadywaliśmy profesor Sinistrę. Znów było tak jak kilka tygodni temu, kiedy przychodziła na szóste piętro. Powiedziałem jej o tym, że o wiele lepiej wychodziły mi eliksiry, gdy była tam razem ze mną. Granger zaśmiała się.

- W to nie wątpię. Ostatnio z głowy wyleciały mi jednak Eliksiry, bo uczę się jak szalona z Numerologii i Transmutacji. Ale chyba znów zacznę odwiedzać szóste piętro, aby posiedzieć tam trochę w ciszy. Biblioteka nie daje się do tego. Fanki Kruma są wszędzie. Nic nie robią tylko rechoczą jak żaby - mruknęła z politowaniem. Zaśmiałem się. Rzeczywiście miała rację.

Resztę listopada spędziłem głownie na uczeniu się, rozmyślaniu o zagadce jaja i spotkaniach z Hermioną, na których głównie razem się uczyliśmy. Odbywały się one albo na szóstym piętrze, gdzie siedzieliśmy na środku pokoju z książkami rozłożonymi wokół nas lub w Bibliotece, kiedy Kruma w niej akurat nie było. Musiałem szczerze przed sobą przyznać, że Hermiona coraz bardziej mi się podobała. Znaliśmy się krótko, ale mimo to mogłem zwierzyć się jej na temat swoich niepewności na temat Turnieju Trójmagicznego, czy porozmawiać o jej nieznajomości quidditcha.

Tym samym zbliżał się coraz bliżej termin Balu Bożonarodzeniowego. Siedzieliśmy właśnie, oboje czytając potrzebne fragmenty do napisania eseju dla Binnsa i McGonagall, kiedy postanowiłem zapytać Hermionę z kim idzie na bal.

- Ja... No dobra, powiem ci, tylko daruj sobie głupie uwagi - powiedziała lekko zarumieniona. - Idę z Krumem - mruknęła w końcu, powracając do swoich książek.

- Och, to... to świetnie - stwierdziłem, próbując ukryć rozczarowanie. 

Byłem na tyle odważny, aby wziąć udział w Turnieju Trójmagicznym, ale gdy miałem zapytać Hermionę o pójście ze mną na bal, tchórzyłem za każdym razem. Nie powinienem być zdziwiony, że gdy w końcu zdecydowałem, że to zrobię, ona już sobie kogoś znalazła.


* * *

Przed Wielką Salą pojawiłem się grubo przed czasem. Zawsze byłem typem osoby, która woli stawić się na umówione miejsce przed czasem niż się spóźnić. Poza tym nie chciałem siedzieć sam w dormitorium. Moi współlokatorzy, Paul i Gabriel gdzieś zniknęli z samego rana, a Trystane popędził do swojej dziewczyny, Susan.

Jakieś pięć minut później, przed salą stawiła się Fleur ze swoim chłopakiem, a krótko po nich Cho. Czekaliśmy już tylko na Harry'ego i Parvat, a także Kruma. Z początku nie zwróciłem uwagi na dziewczynę, która stała obok niego. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że to przecież Hermiona Granger.

Wyglądała inaczej niż zwykle. Miała na sobie niebieską suknię z lekkim dekoltem, a włosy wysoko upięte na czubku głowy. Na jej twarzy widniał szeroki uśmiech. Ciągle rozmawiała z Krumem, który ani na moment nie spuszczał z niej wzroku, jakby bał się, że mu ucieknie. Kiedy Hermiona zobaczyła, że jej się przyglądam, pomachała mi i znów wróciła do rozmowy z Bułgarem. Miałem wielką ochotę podejść do niej, ale Cho złapała mnie za rękę, gestem wskazując, że bal właśnie się zaczął.

Przez resztę wieczoru Granger często przewijała mi się przed oczami, ale ciągle ktoś mnie zagadywał albo - w przypadku Cho - ciągnął do tańca. Chciałem trochę ochłonąć, więc wymknąłem się z sali i podszedłem do okna., ale moją uwagę zwróciła Hermiona, którą nagle sposttrzegłem. Siedziała na schodach i wyglądała dosyć smutno. Wiedziałem, że powinienem wracać do Cho, która pewnie już wszędzie mnie szukała, ale nie mogłem tak po prostu odejść. Zamiast tego ruszyłem w stronę szatynki i usiadłem obok niej.

- Coś się stało? - zapytałem. Hermiona wytarła szybko oczy.

- Nie nic, po prostu... Ron mnie wkurzył... To nic takiego... - powiedziała cicho. Nie mogłem znieść tego, że jest taka smutna. Wstałem więc i wyciągnąłem dłoń w jej stronę.

- Chodź ze mną - powiedziałem. Granger spojrzała na mnie pytająco, ale podała mi rękę.

Zaprowadziłem ją na Więżę Astronomiczną. Granatowe niebo, usłane milionami błyszczących punkcików, rzucało na nas blade światło. Słychać cichą muzykę, dobiegającą z Wielkiej Sali. Leciała właśnie jakaś wolna piosenka, więc okręciłem Hermione tak, że po chwili wpadła w moje ramiona.

Założyła ręce na moje ramiona, a ja objąłem ją w pasie. Przez jakiś czas poruszaliśmy się powoli, patrząc się sobie w oczy. A potem Hermiona przymknęła lekko powieki i oparła się o moje czoło. Była tak blisko mnie, że bez trudu mogłem policzyć piegi na jej twarzy. Dokładnie pięć. I jeszcze jeden blisko jej prawego oka.

Kiedy melodia przestała grać, Hermiona otworzyła powieki. Dzieliło nas kilka centymetrów, a ja za nic nie mogłem się jej oprzeć. Wpatrywała się we mnie tymi pięknymi czekoladowymi oczami przez co cały świat w jednej chwili przestał mieć jakiekolwiek znaczenie.

Liczyła się tylko ona.

Nachyliłem się w jej stronę. Gdyby tylko nie oderwała się nagle ode mnie, pewnie bym ją pocałował.

- Ja, przepraszam Cedriku, ale... Wiktor na mnie pewnie czeka i... muszę... muszę iść... - wyszeptała zdenerwowana. A potem odwróciła się i ruszyła biegiem w stronę wyjścia. Próbowałem ją zatrzymać, przeprosić, zrobić cokolwiek.  Ale ona uciekła.

Odwróciłem się wściekły i z całej siły walnąłem pięścią w ścianę. I ku mojej większej złości wciąż nie mogłem zapomnieć o jej czekoladowych oczach.


* * * 


Hermiona unikała mnie. Z początku starałem się ją złapać i jakoś to wszystko wyjaśnić, ale w końcu musiałem pogodzić się z tym, że nie chce już ze mną rozmawiać. Byłem przez to przybity, a moje nerwy związane z drugim zadaniem Turnieju Trójmagicznego, zeszły na dalszy plan.

Czas biegł, jak szalony i zanim się obejrzałem, musiałem wraz z pozostałymi uczestnikami stawić się przed jeziorem. Na szczęście już wcześniej przygotowałem sobie i nauczyłem się zaklęcia Bąblogłowy, dzięki czemu nie musiałem się denerwować tym, jak uda mi się wytrzymać pod wodą.

Mój przyjaciel Trystane widział, że coś jest nie tak. Próbował to ze mnie wyciągnąć, ale nie miałem ochoty zwierzać mu się o moich spotkaniach z Hermioną. Zresztą zniknął dzień przed Drugim Zadaniem. Pytałem Susan Bones czy nie wie, gdzie on się podziewa, ale puchonka odpowiedziała mi że poprosiła go do siebie profesor Sprout i pewnie nadal u niej jest.

Następnego dnia wstałem z samego rana. Ubrałem się szybko, zabrałem ze sobą różdżką i ruszyłem nad jezioro. Cały czas wypatrywałem Hermiony, ale jak na złość, nigdzie nie mogłem jej znaleźć. Byłem jednak pewny, że gdzieś tam jest. W końcu kibicowała Potterowi. Na pewno nie opuściłaby Drugiego Zadania.

Po usłyszeniu dzwonu, rozpoczynającego zadanie, skoczyłem do wody i zacząłem płynąć przed siebie. Na dole było zimno i tak strasznie ciemno, przez co szybko straciłem orientację. Na szczęście w którymś momencie usłyszałem słowa piosenki trytonów i szybko popłynąłem w stronę skąd dobywał się ten dźwięk.

Potter był już na miejscu. Jego wisielcem był Ron Weasley. Szybko podpłynąłem do Trystane'a. Byłem tak pochłonięty rozcinaniem więzów, że dopiero wtedy zauważyłem Hermionę. Zobaczyłem jednak Kruma płynącego w naszą stronę i zdałem sobie, że to ona jest jego Wisielcem. A więc była dla niego najważniejsza... Ze złością uświadomiłem sobie, że pewnie on dla niej również. Postanowiłem jednak nie dać mu tej satysfakcji bycia pierwszym. Złapałem mojego przyjaciela i zacząłem płynąć do góry.

Na miejsce dotarłem jako pierwszy. Madame Pomfrey owinęła mnie i Trystane'a kocem a a potem dała nam do wypicia gorący wywar. Graham gadał jak najęty, a jego twarz była cała rozanielona. Miałem teraz bardzo duże szanse na zwycięstwo, ale jakoś nie umiałem się tym cieszyć. Kiedy Krum i Hermiona wreszcie się wynurzyli z wody, oboje byli szeroko uśmiechnięci. Ten widok sprawił, że jeszcze bardziej się wściekłem. Odwróciłem wzrok i czekałem już tylko na wyniki. Wydaje mi się, że Granger chciała coś do mnie powiedzieć, ale rzuciłem jej w odpowiedzi lodowate spojrzenie i dołączyłem do radosnych puchonów, którzy zaraz otoczyli mnie ciasnym kółkiem.

Mimo to i tak doskonale widziałem, jak chwilę później Krum złapał Hermionę za dłoń i pociągnął ją w kąt. Zacisnąłem ręce w pięści i za wszelką cenę starałem wmówić sobie, że nic mnie to obchodzi.


* * *


Siedziałem właśnie na parapecie przed klasą profesora Flitwicka. Próbowałem czytać podręcznik, ale mój wzrok i tak co chwilę padał na artykuł Rity Skeeter. Opisywał on właśnie zawód miłosny Potter'a oraz to, że Hermiona została zaproszona przez Kruma na wakacje do Bułgarii.

Wiedziałem, że Rita wypisuje brednie. Harry'ego i Hermionę nic nie łączyło, ale byłem na sto procent pewien, że reszta artykułu była prawdziwa. I to mnie najbardziej bolało.

Zatrzasnąłem z furią gazetę i wrzuciłem ją na dno torby. Chwilę później zadzwonił dzwon. Z klasy wysypali się uczniowie, którzy najwidoczniej myślami byli już na obiedzie. Stanąłem obok wejścia do sali i cierpliwie czekałem aż ostatni Hogwartczycy opuszczą klasę. Myślałem już, że to wszyscy, kiedy z klasy wyszła nagle Hermiona. Spojrzała na mnie z zaskoczeniem, prawdopodobnie nie spodziewała się mnie tutaj.

- Spokojnie, Granger. Nie przyszedłem do ciebie. Zrozumiałem, że nie chcesz ze mną rozmawiać - mruknąłem. Chciałem wejść już do klasy, kiedy Hermiona złapała mnie niespodziewanie za rękę.

- Wiem, jak to wygląda, ale... To nie jest tak jak myślisz, ja... Jeśli tylko mi pozwolisz, wszystko ci wytłumaczę... -  zaczęła patrząc mi w oczy. Przez chwilę myślałem, że rzeczywiście jej na to pozwolę, ale zobaczyłem Kruma idącego w naszą stronę.

- Chyba jednak wiem, jak to wygląda. Nie martw się mną tylko spokojnie idź do swojego chłopaka - mruknąłem z goryczą. Hermiona spojrzała na mnie z zaskoczeniem.

- Cedriku, poczekaj... - powiedziała, ale nie miałem zamiaru przeszkadzać jej i Krumowi. Zamiast tego wszedłem szybko do klasy, nie odwracając się za siebie. Flitwick uśmiechnął się szeroko na mój widok. Starałem się odwzajemnić tym samym; był jednym z moich ulubionych nauczycieli. Miałem jednak tak zły humor, że dałem mu zaległe wypracowanie i szybko ruszyłem w stronę wyjścia.

Hermiona próbowała rozmawiać ze mną jeszcze kilka razy. Ale omijałem ją, dokładnie tak, jak ona omijała mnie. W końcu dała sobie spokój i snuła się tylko po korytarzu ze smutkiem wymalowanym na twarzy. Serce mi się krajało, ale jak mantrę powtarzałem sobie w myślach, że mnie to nie obchodzi.

Zbliżał się początek maja, kiedy stanął przede mną Wiktor Krum. Bardzo chciał ze mną porozmawiać, koniecznie na osobności. Szczerze mówiąc była to ostatnia rzecz na jaką miałem ochotę, ale męczył mnie tak długo, że w końcu się zgodziłem.

- Hermi-oni-na jest smutna, bo ją unikasz. Porozmawiaj z nią - powiedział.

- Po co miałbym rozmawiać z twoją dziewczyną? - zapytałem zaskoczony. Krum uniósł brwi do góry.

- Ona nie moja dziewczyna - odpowiedział śmiejąc się. - Ona dla mnie, jak siostra - dodał, widząc, że wciąż nic z tego nie rozumiem.

- Ale przecież zapraszałeś ją do siebie. I była twoim Wisielcem, więc pomyślałem... - zacząłem nieporadnie. Krum kiwnął głową.

- Nu tak, ale ja mam już narzeczoną tam, w Bułgarii. Hermio-ni-na jest bardzo mądra i nie lubi mnie dlategu że ja sławny i pomyślałem, że będzie chciała poznać Katrine - odparł. Otworzyłem szeroko oczy i spojrzałem na niego rozanielony, ale zaraz moja radość szybko minęła.

- Ale kiedy byłem z nią na Wieży, na balu... Powiedziała, że musi do ciebie wracać - mruknąłem cicho. Wiktor pokręcił głową z politowaniem.

- Ja nie będę ci wszystkiego tłumaczyć, Diggory. Sam ją zapytaj a się dowiesz - odpowiedział. Uśmiechnąłem się w jego stronę. Tak, to chyba był dobry pomysł... Uścisnęliśmy sobie dłonie, a potem jak na skrzydłach popędziłem na błonia.

Gryfonka siedziała pod wielką jabłonią czytając jakąś książkę. Wiatr rozwiewał jej włosy przez co wyglądała jeszcze piękniej niż zazwyczaj.

- Hermiona - wyszeptałem. Podniosła wzrok i spojrzała na mnie z zaskoczeniem.

- Cedrik? Przecież ty... - zaczęła, nie wiedząc do końca co powiedzieć.

- Rozmawiałem z Krumem. Myślałem... Naprawdę myślałem, że ty i on jesteście razem - powiedziałem ze ściśniętym gardłem. Hermiona podniosła się.

- Wyjaśniłabym ci wszystko, gdybyś mnie nie unikał - odparła.

- Ty pierwsza zaczęłaś. Tam na Wieży powiedziałaś, że... - mruknąłem. Granger podeszła bliżej mnie.

- Tak, wiem, co powiedziałam. Ale uciekłam, bo chciałeś mnie pocałować, a ja... Bałam się, Cedriku.

- Czego się bałaś, Hermiono? - zapytałem cicho.

- Tego, że stajesz się dla mnie kimś więcej - wyszeptała. Uśmiechnąłem się szeroko, a potem podszedłem tak blisko niej, że prawie stykaliśmy się nosami.

- Nie musisz się bać, Hermiono. Nie mnie - odparłem. Jej usta ułożyły się w radosnym uśmiechu.

- Teraz już wiem, Cedriku. Teraz już wiem.


* * *


Za pięć minut miało się zacząć Trzecie Zadanie. Ale szczerze mówiąc, nawet się nie denerwowałem. Nie zależało mi już na wygranej - jedyne czego pragnąłem, aby to wszystko się wreszcie skończyło. Ja i Hermiona zaplanowaliśmy już wakacje razem i nie mogłem się ich doczekać.

Ludo Bagman dał nam ostatnie wskazówki, a potem odszedł w stronę stołu. Tłum uczniów powoli się zbierał. Wypatrywałem wśród niego burzy brązowych loków, kiedy usłyszałem swoje imię tuż za kolumną. Odwróciłem z zaskoczeniem głowę i spostrzegłem Hermionę. Ruszyłem szybko w jej stronę.

- Co ty tu robisz? - zapytałem ze śmiechem łapiąc ją w swoje ramiona.

- Ja... Chciałam ci tylko życzyć powodzenia  - szepnęła, a ja nie czekając dłużej, pocałowałem ją.


* * *


Hermiona.

To właśnie o niej myślę chwilę przed dotknięciem świstoklika. O burzy jej brązowych loków, piegach na policzkach, cudownym uśmiechu i mądrych czekoladowych oczach.

I o tym, że ją kocham.


________________________________ 
Moje pierwsze podejście do pisania w pierwszej osobie z perspektywy chłopaka i chyba jednak średnio mi to wyszło. A wy co myślicie?

10 komentarzy:

  1. To jest cudowne :) takie delikatne i radosne ^^ bardzo umiliłaś mi wieczór, zyskałaś dziś na pewno nową wierną czytelniczkę

    OdpowiedzUsuń
  2. Baaardzo mi się podoba . Mam nadzieję że jeszcze coś napiszesz o tej parze .
    A zdjęcie Hermiony i Cedrika przepiękne !

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham Cedrika < 33 Zdecydowanie lepiej pasuje do Hermiony niż Cho ; ))

    OdpowiedzUsuń
  4. Moim zdaniem Cedrik i Hermiona to naprawdę super połączenie .!

    OdpowiedzUsuń
  5. Anonimowy09 maja, 2016

    Hej, nie myślałaś żeby napisać znowu coś o tej parze? Bardzo ich polubiłam i chętnie przeczytam coś o nich!

    OdpowiedzUsuń
  6. Ojej , ale to było świetne! Szkoda ze to tylko miniaturka bo z chęcią bym poczytała o nich dalej, ale nie cedrcowi musiało się umrzeć!Nie no ale na serio , już bez żartów to fenomenalna miniaturka idę czytać kolejne.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

^