[08] Trochę odwagi



Fandom: Harry Potter
Pairing/postacie: Nuna, Luna Lovegood i Neville Longbottom
Rodzaj: miniaturka, one-shot

~
Strach boi się odważnych.
Józef Bułatowicz


Kiedy Neville myślał o dniu, w którym Voldemort zostanie pokonany, sądził, że to będzie najszczęśliwszy dzień w jego życiu. Ale on wcale taki nie był. Ucichły dźwięki walki, świst zaklęć rzucanych przez czarodziei. Nie było radości i wiwatów tylko pusta cisza przerywana od czasu do czasu rozpaczliwym łkaniem ludzi, którzy stracili swoich bliskich.

Zmęczeni, pokrycie kurzem i popiołem czarodzieje kierowali się powoli do Wielkiej Sali. Tym którzy byli najbardziej ranni, pozostali przy życiu członkowie Zakonu Feniksa pomagali dostać się do Świętego Munga. Reszta znajdowała sobie jakiś kąt, gdzie mogła w spokoju odpocząć.

Ciała zmarłych przenoszono na dziedziniec. Neville do tej pory pamiętał, jak George nie chciał puścić ręki Freda. Trzymał ją mocno, a jego pełne łez oczy wpatrywały się w martwe oczy brata i wydawało się, jakby George umarł razem z nim.

Stosy białych płócien zapełniły dziedziniec i błonia Hogwartu. Jakaś kobieta chodziła pomiędzy nimi, modląc się rozpaczliwie, aby nie odnaleźć w nich swojej córki. Ale jej prośby nie zostały wysłuchane. Odsłoniła płótno zasłaniające martwą Lavender Brown i upadła na kolana.

Neville chciał odwrócić wzrok, odejść, aby nie patrzeć na histerię i rozpacz, jaką widział w oczach pani Brown. Jednak nie mógł jej tak po prostu zostawić. Zamiast tego ruszył powoli w jej stronę.

- Ona odeszła, proszę pani. Teraz jest już na pewno w niebie - powiedział cicho, kładąc rękę na jej ramieniu. Kobieta uniosła powoli załzawiony wzrok.

- Miałam tylko ją - wyszeptała spękanymi ustami.

Neville nie miał pojęcia ile czasu minęło odkąd podszedł do mamy Lavender. Sekundy, minuty, a może godziny? Wiedział jednak, że w którymś momencie udało mu się ją odciągnąć od córki. Podtrzymując, aby pani Brown nie upadła, ruszyli razem w stronę zamku. I kiedy tak szli, Neville płakał razem z nią, zapewniając, że Lavender nie cierpiała przed śmiercią, choć rany na jej ciele mówiły co innego.

Luna i Poppy czekały już na nich przy wejściu. Tam Neville pomógł mamie Lavender usiąść, a sam odszedł szybko na bok. Ręce mu okropnie drżały, ale było przecież tylu ludzi, którzy potrzebowali pomocy, a on nie mógł stać bezczynnie i nic nie robić.

- Chodź ze mną - powiedziała nagle Luna, zjawiając się tuż obok niego, a Neville ruszył posłusznie za nią. Przeszli razem przez dziedziniec, błonia a potem przez Hogsmead. Zatrzymali się dopiero na niewielkiej górce, gdzie usiedli obok siebie. Nie słyszeli śpiewu ptaków ani świstu wiatru.

Nic.

Nie słyszeli nic.

Przed ich oczami rozciągały się zgliszcza i popioły Hogwartu oraz białe płótna zasłaniające martwe ciała czarodziei. Neville zacisnął ręce w pięści.

- Tyle ludzi musiało zginąć zanim został wreszcie pokonany. Dlaczego? - zapytał. Chciał odpowiedzi, chciał wyjaśnienia. Chciał... czegokolwiek.

- Taka była cena wolności  - odparła cicho,  ściskając go za dłoń. Jej palce były ciepłe, a  uśmiech mimo zmęczenia, bólu i smutku wciąż był taki sam, jakim go zapamiętał, kiedy spotkał ją po raz pierwszy.

- W takim razie... co teraz, Luno?

- Będziemy żyć dalej, Neville. Nic innego nam nie pozostało.


* * *


Powrót do domu był dla niego... dziwny. Wszystko było w nim tak, jak zawsze, kuchnia błyszczała czystością, w kredensie znajdowały się różne słodycze z Miodowego Królestwa, a wielka róża babci Longbottom tańczyła na parapecie, poruszając swoimi listkami w rytm piosenki Celestyny Warbeck. Szczerze mówiąc, Neville czuł się tam nie na miejscu, kiedy przypomniał sobie o ruinie, jaka została z Hogwartu. Poza tym nie był już tą samą osobą, co kilkanaście miesięcy temu, kiedy opuszczał ten dom. Wiele się od wtedy zmieniło, naprawdę wiele... Ale przede wszystkim on się zmienił.


Neville umył twarz i napił się czystej wody. Z babcią widział się jakiś czas temu, dumna przytuliła go mocno do siebie i teleportowała się do swojej przyjaciółki, aby sprawdzić co u niej. Znając ją, wiedział, że będą rozmawiać całą noc, więc wysłał jej tylko patronusa, że jest już w domu i położył się do łóżka. 


Był strasznie zmęczony, nie spał od dwóch dni. Marzył o odpoczynku, ale wciąż nie mógł zapomnieć o Bitwie, o tym co się podczas niej zdarzyło. W końcu zapadł jednak w niespokojny sen, pełen koszmarów. 

Oczami wyobraźni wciąż widział Alecto Carrow, stojącą tuż obok niego. Czuł jej oddech przy uchu i metaliczny zapach krwi, który zawsze się wokół niej rozciągał. Różdżkę wbijała mu boleśnie w plecy i syczała coś do niego cicho.

Wkrótce potem dołączyła do niej Bellatrix. Jej głośny śmiech sprawiał, że ciało Neville'a zaczynało drżeć. Jak mantrę powtarzał, że to nie jest prawdziwe, ale przecież stała tak blisko...

- Torturowałam twoich rodziców - szepnęła nagle pełnym szaleństwa głosem. 

- A ja twoich przyjaciół - dodała złowieszczym tonem Alecto wyciągając język, który zmienił się nagle w wijącego węża. 

- Nie jesteście prawdziwe!- krzyknął Neville. Ale czy rzeczywiście była to prawda? Czuł ich lodowate ręce trzymające go mocno za ramiona, wbijające paznokcie głęboko w jego skórę. I strumienie krwi, jego krwi, którymi powoli nasiąkały ich palce.

- Nie możecie być - szepnął słabo, dygocząc na całym ciele.  

- Ale jesteśmy - odparły w tym samym momencie, dwie kobiety, których bał się w całym swoim życiu najbardziej. 

Tylko że one nie żyły. 

Dlaczego więc jego strach nie umarł razem z nimi?  


* * *


W Świętym Mungu Neville nigdy nie widział takich tłumów. Od śmierci Voldemorta minęły dwa miesiące, a rannych ludzi wciąż przybywało. Z trudem przedarł się przez cały ten tłok aż dostał się na trzecie piętro, gdzie od kilkunastu lat przebywali jego rodzice.

Alicja Longbottom stała właśnie przy oknie wpatrując się w coś z przejęciem. Jej jasne, przetkane siwizną włosy spływały delikatnie po plecach, dłonie miała założone na ramiona. Frank tymczasem spał cicho pochrapując.

Neville usiadł na krześle postawionym obok ściany i westchnął cicho. Oddałby wszystko żeby jego rodzice przytulili go choćby ten jeden jedyny raz ze świadomością, że jest ich synem.

- Nigdy nie powrócą do zdrowia, Neville. Doskonale się nimi zajęłam - wysyczała cicho Bellatrix. - Sądziłeś, że po śmierci Czarnego Pana będzie inaczej? - zapytała,  wybuchając niespodziewanie głośnym śmiechem.

- W takim razie jesteś jeszcze głupszy niż sądziłam, Longbottom - dodała z pogardą Alecto, wyłaniając się zaraz za Lestrange. Neville zacisnął ze złością dłonie. Zostawił na stoliku kwiaty, słoneczniki, ponieważ babcia często mu opowiadała, że tato zawsze obdarowywał nimi Alicję, a potem szybko opuścił szpital.

Nie chciał być sam. Bardzo potrzebował z kimś porozmawiać, postanowił więc zajrzeć do Luny. Siedziała właśnie w ogrodzie i karmiła kotkę, kiedy teleportował się przed jej ogrodem. Krukonka uśmiechnęła się szeroko na jego widok i ręką wskazała miejsce obok siebie.

- Czy coś się stało, Neville? - zapytała po jakimś czasie. Longbottom spojrzał jej w oczy i przełknął z trudem ślinę. A potem jej opowiedział wszystko wciąż w uszach, słysząc mrożący krew w żyłach śmiech Bellatrix.

- Każdy ma swojego demony. Twoimi są Alecto i Bellatrix, ale wierzę, że dasz radę je pokonać - powiedziała z przekonaniem, łapiąc go za dłoń.

- Jak? Jestem słaby... Zawsze byłem...

- Wystarczy trochę odwagi i wiary, Neville. Tylko tyle.


* * *


Neville nigdy nie był zbyt rozmowny. Ale kiedy przebywał z Luną zmieniał się w prawdziwą gadułę. Z chęcią opowiadał jej o swojej babci, o wujku Rothu i o swoich wpadkach z dzieciństwa. Krukonka rewanżowała mu się z uśmiechem wspominając wszystkie radosne chwile, jakie spędziła z mamą nim ta zmarła. Dużo rozmawiali też o przyszłości. Neville zwierzył jej się, że marzy o posadzie profesora Zielarstwa w Hogwarcie, a Luna że chciałaby wyjechać w poszukiwaniu nowych gatunków zwierząt.

Augusta Longbottom szybko przyzwyczaiła się do częstych odwiedzin Lovegood. Bardzo ją zresztą polubiła i często parzyła jej ulubioną zieloną herbatę. Na wypadek, gdyby przyszła Luna, mówiła.

Była cicha, spokojna noc, kiedy Neville otworzył okno i wspiął się na dach domu. Do tej pory pamiętał, jak zrobił to po raz pierwszy. Ukończył właśnie drugą klasę w Hogwarcie i chciał sobie udowodnić, że Tiara Przydziału nie myliła się, przydzielając go do Gryffindoru.

Wchodząc na dach dławił się ze strachu, nogi trzęsły się mu, jak galareta. Mimo to pokonał panikę, jaka go ogarnęła i udało mu się tam wdrapać. Co prawda później wołał babcię, aby pomogła mu stamtąd zejść, ale do tej pory pamiętał szczęście i dumę, jaka go wypełniała w tamtym momencie.

I wtedy znów się pojawiły.

Jego demony.

Bellatrix wyciągnęła długą, białą dłoń w stronę jego serca. Powoli przebiła mu skórę, a Alecto trzymała go mocno za ramiona, aby nie wierzgał. Wystarczy trochę odwagi i wiary, pomyślał powtarzając w duchu słowa Luny. Wziął głęboki wdech. Tym razem nie pozwolił poddać się strachu i panice. Mimo bólu, który czuł w całym ciele, Neville złapał za dłoń Bellatrix i szarpnął nią mocno, wciąż myśląc o ciepłym uśmiechu krukonki.

- Nie boję się już was. Odejdźcie - powiedział stanowczym głosem. Alecto i Bellatrix zasyczały, ale już po chwili ich ciała zbladły i zniknęły, a Neville poczuł ulgę. Wielką ulgę.

Udało mi się, pomyślał.

Udało.

Wrócił szybko do swojego pokoju, zmienił ubrania i pognał, jak szalony do wyjścia z domu mimo głośnych protestów babci Longbottom, a potem teleportował się przed domem Luny. W jej pokoju paliło się światło, więc Neville posłał w tamtą stronę kilka iskier ze swojej różdżki. Po chwili usłyszał poruszenie na schodach, a potem twarz Luny pojawiła się w miejscu, gdzie chwilę temu były drzwi.

- Przepraszam, że ci przeszkadzam tak w środku nocy, ale... Pozbyłem się ich. Dzięki tobie - powiedział, uśmiechają się po raz pierwszy od bardzo dawna. Lovegood rozpromieniła się cała.

- Bardzo się cieszę z tego powodu, Neville - szepnęła, całując go delikatnie w policzek. Pomyślał, że jeśli nie zrobi czegoś teraz, będzie żałował do końca życia.

- Ja... Wiesz, jest taka dziewczyna... Bardzo mi się podoba, ale nie wiem, jak jej o tym powiedzieć - mruknął cicho.

- Wystarczy trochę odwagi - odparła z uśmiechem. Longbottom spojrzał jej w oczy. Przez chwilę walczył ze sobą, a potem złapał ją za drobną, bladą dłoń i szepnął:

- Kocham cię, Luno.

Wstrzymał oddech w oczekiwaniu. Obawiał się, że go odtrąci. Może nawet wyśmieje. Ale ona ścisnęła go za rękę i uśmiechnęła szeroko.

- Wiem, Neville. Czekałam tylko aż odważysz się mi to powiedzieć - szepnęła.

Longbottom zaśmiał się.

Wiedział, że od teraz, wszystko będzie już tylko lepiej.

_______________________________________
I jak? Mam nadzieję, że nie jest tak źle. 
Przy okazji zapraszam was serdecznie na Rose, właśnie zaczęłam publikować nową historię Scorose. :D

5 komentarzy:

  1. Super miniaturka :) Uwielbiam Nevilla :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Podoba mi się przedstawiienie Alecto i Bellatriks jako demonów Longbottoma. No i moment kiedy rozmawia z mamą Lavender Brown.
    Ogółem napisana z pomysłem miniaturka.
    Brawo.

    OdpowiedzUsuń
  3. Super . Uważam że Luna naprawdę pasuje do Neville'a .
    A końcówka piękna , dobrze że odważył się powiedzieć Lunie że ją kocha.
    :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to piąteczka, bo ja też tak uważam! :D

      Usuń

Obserwatorzy

^